Emma B.


osaczeni kolorami


zawsze złościł mnie dyktat mody. Byłam dziwadłem, które nie zazdościło kiecki, chłopaka czy kasy tylko walorów intelektualnych. Jeżeli  ten tekst dopadnie psycholog pewnie sklasyfikuje profesjonalnie moje zboczenie, niestety nawet ja czuję się nieswojo, gdy zewnętrzem nie pasuję do zewnętrza otoczenia. Każde środowisko się munduruje, przywdziewa  barwy plemienne i obcy jest przeważnie odrzucany.
Tak sobie gwarzyliśmy międzypokoleniowo, że najgorzej jest na starcie. Dzieciom przeszkadza wszystko i okulary, i rudość, i chudość, i grubość i to że mama taka, a tata taki, że babcia ze śniadankiem, albo bez.
Patrzę na jesienne kolory, fotografuję je co roku tak jakbym je widziała po raz pierwszy i dźwięczy mi w uszach określenie z młodości wypowiadne w moim otoczeniu z takim poczuciem wstydu klasowego - jestem jak murzynka kocham kolory. Kochanie pstrokatych sukien czy ozdób było dowodem bezguścia.  Kolory, które stonowała pruderia "wyższych sfer" wolno zdobywały sobie salony. Dotąd na widok czerwonego kostiumu czy ostrego błękitu pokutuje powiedzenie, ale odważnie się ubrała.
Kolory opadają z drzew, nadchodzi elegancka chłodna zima, która bielą i szarościami przyodzieje świat, a my będziemy podziwiać nie szaro białe pejzaże, a ostry błękit nieba i ciemną zieleń drzew iglastych przykrytych iskrzącymi się kryształami śniegu, więc może pora przyznać się do fałszu w adorowaniu elegancji pasteli, szarości i beży jako wyznacznika dobrego smaku i przyznać równouprawnienie ostrym barwom.



https://truml.com


print