Belamonte


W jutrzence


noc ze śmiercią życie pożera
słodki biznes się rozpościera
diabel szuka świata
ból rodzenia w nicość ulata

wchodzą miłośnie w uda rodziny ogni
śmiechy na łąkach chęci zatraty
szybują, rezygnują, jedzą, myślą, czują
do wyjścia żeglują

głód spina się ku granicom
ku odległościom i namiętnościom
odnajdzie łania drogę do nieba
dziecku i psu rękę podać trzeba

w środku na szczycie dogania nas małość gór
dumny silny samotnik dokonuje cudu

mimowolne ruchy warg na widok lodów
pająk głodu powstałych z martwych
każdej duszy podróż ku gwiazdom
złożone ręce prośby modlitwy szczęścia
rozpaczy rozmowy
zużywanie się wszystkiego
nawet życia wolnego
pająk światła gnije
życie osiada na wolnych orbitach

kształt butelki to głód wody
życie to głód życia
ciała to przygody,
wody, ognia głody,
które pożerają mnie, aż zanikam,
gdy ich sens się urzeczywistnia
tylko dzięki mnie

muszla wypełniona oceanem
ciemne zasklepienia bólu hostii świętej
gnicie czystości w mym sercu
sen przeprowadza
bezpiecznie ku oczom dnia

zgarniam surowe blizny oczami dniem nocą
wylęknione zwęglone wylęgnięte
w mglistą wilgoć
w ślad za uciekającym dniem
za jutrzenką z nocy gnicia dążę
w poranne mgły szczęścia

ludzie nie są całkiem przezroczyści
to magazynki kilku naboi
filtry do kawy czarnej nocy
samobójcy zabójcy ofiary i święte krowy
ukształtowane raz na wieczność
na końcu trzeba rzucić się w otchłań
bo koło wiecznego powrotu jest ogromne
odnawia się pająk światła i głodu
po platońskim roku

przez te rury mkną demony
dzieci przyciskały sobie płuca
i tak zobaczyłem śnieżenie wieczności

koła się toczą, zdobyte punkty wyjścia poza
opuszczanie koła za kołem, ta jedna myśl to tyczka
wędrowiec, koło najszersze
mediator przepaści, pokonanie bólu
wirus zdrowia, madiator pomocy

Ale i tak wszystko należy do rzek
i przyszłości...

na końcu DNA w Robocopie
wyruszy w kosmos z Księgą Żywych i Umarłych
by doskonalić się wśród istot niemarnych



https://truml.com


print