hossa


Żegnaj National Geographic


Niedziela. Taras. Słońce.
I cisza, a właściwie trochę jej brak, bo przyroda nie cichnie
ani na moment. Tak tu sobie wczasuję, prawie jak pod gruszą, obok wczasuje Leon
(a Leon głównie wczasuje) i tylko od czasu do czasu, przeganiam jakieś zabłąkane
mrówki czy muszki nie otwierając oczu. Bardzo wolno, kęs za kęsem, pochłaniam
południe sielskiej anielskości. Niechaj trwa ta chwila. Napiszę o niej wiersz
albo dwa, ku chwale nicnierobienia.

Ale dobre uwielbia się szybko kończyć i najlepiej z hukiem.
Tym razem odeszło z przeraźliwym krzykiem, rozdzierającym serce płaczem dziecka,
i zerwało mnie z tarasu. Zerwało i psa i wgapiamy się, tacy zerwani w ptasiego
drapieżnika, który właśnie zerwał z drzewa małego ptaka.
Zaledwie cztery, pięć metrów od nas rozgrywa się nierówna, ale jakże fascynująca
walka o życie. O życie jednego i drugiego ptaka.

Widziałam podobną akcję w dzieciństwie.
Na moich oczach sroka dopadła kurczaka. Nie zdążyłam wtedy jej go odebrać.
A to był mój kurczak, chodził za mną jak pies. Miał ze mną wrócić do miasta.
O dziecięcej zemście na srokach nie będę pisać. Wyrosłam.       

I tak przez mgnienie patrzymy z Leonem na tę walkę. Co Leon myśli: nie wiem,
ale podejrzewam po jego minie, że w zdurnieniu raczej niewiele. A ja: pomyślałam
o fotografii. Ale byłoby piękne zdjęcie, żywej, dzikiej natury.
Byłoby, gdyby ten mały w pazurach, chociaż na jeden moment zamilkł.
Ale do licha, nie zamilkł.

I nie mam zdjęcia drapieżnika. Okropnie żałuję. Był piękny, bystry i silny.

Ale zostało mi na pamiątkę zdjęcie uratowanego ptaszka.
Rehabilitacja w pudełku po butach, bo okazuje się, że pudełka po butach, mogą służyć do różnych szczytnych celów, zakończyła się pomyślnie. Wieczorem,
przy akompaniamencie okolicznego ptactwa, bo zleciały się chyba wszystkie pokolenia z jego rodziny: odfrunął.



https://truml.com


print