hierinim


Pianin i puste ulice


Z tego miasta, proszę pani, da się jeszcze wyciągnąć kilka historii. Owszem, jeżeli chciałaby pani pograć w szachy, to nie jesteśmy w Awinionie, odradzam spacer do parku. U nas w parkach raczej nie zaczepia się ludzi. Opowiadał mi dawny przyjaciel, że jego przyjaciółka w Awinionie nie miała problemów z niedzielnymi popołudniami. Tak, tak, znamy to – charakter człowieka sprawdza się w niedzielne popołudnia. Przyjaciółka mojego dawnego przyjaciela w niedzielne popołudnia brała szachy pod pachy i spacerek do parku. Raz, dwa nabrała rutyny w pytaniu różnolatków: zagra pani? zagra pan? zagrasz? i pukała zgiętym palcem lub całą dłonią w szachowe pudło.
  Wie pani, myślę, że to nie jest zły pomysł. Ja przynoszę
szachy a pani wybiera park.
   Z tego miasta da się wycisnąć jeszcze kilka historii.
Wczoraj napełniony filmowymi scenami z kina Muza Marcinem wracałem do domu. Cała ulica do wynajęcia, do odbudowy, jak po wojnie, po zarazie lub po nieudanym prezydencie miasta. Ulica tak brzydka, że młodzież nawet nie zatrzymuje się tutaj, tylko w biegu pisze esemesy. Wie pani, są w świecie tak piękne miejsca, że młodzież specjalnie tam chodzi, by pisać komórce. Wracałem z kina Muza wypełniony filmowymi scenami. Film był o francuskiej kawiarni. A szedłem jakbym był wypełniony wyrzutami, ta pusta ulica upokarza mnie. Taki układ miejski. Główna ulica w centrum przez władze miasta zdewastowana. Zna pani podobny przypadek w Europie? Poniżony martwą ulicą do
Biedronki dochodzę. Pojawia się chłopak z torbą na ramieniu. Papiery z torby mu wystają, artysta? – myślę sobie. W
ręce niesie chleb razowy z nasionami, pieczywo mieszane, krojony, w woreczku foliowym. Pójdę za tobą człowieku – pomyślałem sobie – dokąd mnie doprowadzisz. Wie pani, ochotę na spacer miałem. Ja mam zawsze ochotę na spacer. A ten skubany doszedł tylko za róg, do Gwarnej i o filar się podparł. Ty tak ze mną? – myślę sobie. Ja na spacer, a ty na tramwaj się zasadzasz pod filarem? Już ja ci pokażę. Wie pani, poświęcam płuca, śmieszność i krwioobieg dla literatury. Widzę, że chłopak pali. Podchodzę i pytam o papierosa, rozumie pani, traktat o sępieniu papierosów piszę. On nic, ale się uśmiecha. Pytam
jeszcze raz a on dalej się uśmiecha i mówi:  słabo mówię
po polsku. Słabo, ale ładnie – myślę sobie i też się uśmiecham.
Lubimy nasze słowa w obcych ustach. Nie głupi chłopak, wyjmuje z torby paczkę z tytoniem do skręcania i pokazuje, czy o to pytam. Biorę pierwszy raz w życiu w niezręczne dwa palce, nakładam na bibułkę, nie idzie mi, za dużo nabrałem, wychodzi mi cygaro, nie skręt. Liżę krawędzie,  zakleić nie umiem. Chłopak
bierze ode mnie, formuje z wprawą – ten to dopiero ma palce – zauważyłem. Liże i podaje mi, mówiąc bez naleciałości: bardzo
proszę.
Pozwalam mu powiedzieć trzydzieści polskich słów, które zna i pięknie wypowiada: z Belgii, studiuję, skrzypce, głównie pianin – powiedział pianin, ale tak ładnie, że niech mu będzie pianin. Zapytałem, dlaczego studiuje pianin w Poznaniu? Tu jest bardzo dobra Akademia Muzyczna – powiedział. Przyjechał pojazd szynowy. Belg wbiegł a w biegu z uśmiechem powiedział: do
widzenia!
Wbiegł do tramwaju i  wyjął z torby  książkę,
chlebem mi pomachał. A ten zasikany asfalt pod filarami nie śmierdział.
   Miałem iść swoją drogą, ale widzę oranżowy szalik na czarnym
płaszczu wysokiego faceta. To Jan A.P. Kaczmarek przechodzi. Zlot pianistów jakiś, czy co? Za tobą ja mistrzu chodził nie będę, za długie masz nogi.



https://truml.com


print