supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 26 june 2023

Niech spadnie

Gdy wyciskam krew z tubki, przez cały dzień
zanosi się na deszcz. Łza rozciągnięta jak
komiksowy dymek, czerwieni dom.

Mieszkamy w tej kropli, by nic nie uronić,
lecz nad dachem unosi się dym.


number of comments: 4 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 9 november 2022

Terapia krzykiem

Prócz chłodu, nic realnie nie zaciera podniebień bram,
kondomów pełnych zużytych reklam. Tam gdzie bez snu
i jedzenia śmierdzą lisy, mżą spóźnione postacie, spoiny
twardych powiedzeń. Miasto bardziej niż powinno, maca się
po kieszeniach, składa nierozwinięte stragany.

Ostatnia uchylona roleta stanowi tło banalnej melodii,
pieprzonemu wypadaniu z ról. Włókna cegieł, stronice
mieszkań jak usunięte płody, jawią się cienie matek,
jakby zawsze w nich były; ślub, chrzest, pierwszy ząbek.
Później znowu pszenne lato,

pobielona jabłoń w obłoczkach przetrawionego dymu.
Z twoich ust wynika, że już jestem tutejsza, płaczę tak
zwięźle. Na szczęście ktoś nam rzuca funta, i w przeciwieństwie
do znaczenia, wraca do starego życia. Próbuję skupić wzrok
na niewidomym, lecz ludzie chodzą i chodzą, jeden za drugim,
wykluczają. Wygrażając Bogu.



Z cyklu: Bez złudzeń


number of comments: 15 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 8 march 2022

Wyczerpywanie. Z fotografii w intencji czerni i bieli

Śni mi się, że jestem połatana ściegiem
starych śliw, wydeptanym miejscem na dom
ze szczeliną po matce, w którą nikt mi nie wierzył.

W tym co przewidywalne, rdzawe pszczoły
na postrzępionych chabrach, w gamie odmian;
w kwitnieniu brzucha, na udach, w nic — niby wody
płodowe — nowe modele

lalek. Zabierają tę część mnie, w której istnieję
jedynie podczas naciskania migawki, w chwili
kiedy niczego jeszcze nie ma.



z cyklu: między obrazami a ich znaczeniem


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 9 january 2022

Pod wiejską latarnią

Powtarzalność dni wydaje się próżnią
scalonych chwil, a dzieci przypominają,
że miałam ciało. Bliskie i dalekie

obrazy niedopowiedzeń, niczego nie puentują,
nawet jeśli wybudzają między trzecią, a czwartą.

Córka odsuwa się, i odsuwa by drżeć.
Trzymając tekturowy dom, który po zachodzie
słońca zamyka się jak kwiat.


number of comments: 10 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 2 december 2021

Nieprzerwany pejzaż, lub scenka rodzajowa

Znoszony sweter po ojcu w wiecznym odpoczywaniu,
wydaje się kurczliwy, jakby z upływem dotyku jego
eklektyczna forma stawała się lżejsza o wszystkie
psy z dzieciństwa. Lecz bez pojmowania świata,
takim, na jaki wyglądał. I nie ma w tym nic,
co bardziej wyobcowuje z rzeczywistości.

Dzieląca nas droga, gnijące kształty owoców
wyproszonych u Boga — najskuteczniejszy nośnik
gestów — noc, w sposób najpełniejszy zatrze to,
co sobie wymyśliliśmy. Ptaki roznoszące choroby,
kolory i światło, nie uzurpujące sobą realności. Jakby
świat nas ominął, dla siebie.


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 19 october 2021

Portret tonalny

Wszystkie lustra w domu stają się puste, i boli, jak bolało.
Zerkając w każdy kąt, wśród szeptów sąsiadek, wiruję
jak wyobrażona płyta na gramofonie z targu staroci.
Odtwarzając to, co w szczelinach ramion, za krawędzią

bioder. Kiedy wydaje się, że lniane płótna odtwarzają
kiełkowanie nieznanych gatunków czerpanych z drobin
światła, angielskie niebo sprytnie zamalowuje teraz,
i tylko teraz. Pochłania włosy zwiniete w kłębek. Słońce

jak koronka rozwiewanego dmuchawca w ogrodzie, z którego
wybiegły dzieci na skraj przestrzeni, w ciszę zapadającą
jak pamięć pochówku ostatniego psa, lecz nie wysyconą
z kolorów. Bez wewnętrznego szaleństwa,

dosmuć mnie w glinie ud, dolicz wagę siebie w brzuchu
wydrylowanym ze wszystkich żyć. Moja twarz, twoja
dłoń. Zwoje lin.


number of comments: 5 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 31 august 2021

Żeby wracać

Kiepski zasięg to jedyny plus tego miejsca, i nie mów
że to minie, gdy dotykam twojej brody, jakbyś występował
w sztuce, a ja byłabym jedyną widownią. Dzielimy ten sam
wyraz twarzy, bez pewności wiary, bez szarpnięć kota na piersi.

Jeszcze nie wyjechałeś, ale nie da się nasycić świtem,
którego obraz obracam do siebie, jak wyłączony monitor.

Od czasu do czasu, wychodzę i nie ma bezsennych dni, brzegu
morza. Wszystko pachnie odgrzewanym jedzeniem, sąsiadami
uprawiającymi miłość na tarasie. Nieszczery sentymentalizm
okazuje się zasadzką, domem z werandą na tle jabłoni.
W obcym kraju.


z cyklu: zwątpienie


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 22 august 2021

Nadal tracę sny, w których mnie nie ma

Gdy naga siedzę z dzieckiem przy piersi,
przez okno wyglądam na zajętą
kolejnym szkicem, trenując codzienność
w stercie prania. Zamykam oczy,

które są od innej twarzy. I nie ma już pór
roku, jakbyśmy żyli w jednym dniu tygodnia.

Tutaj tak się robi, bo i Bogu można
się przysłużyć, i mężowi.


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 12 august 2021

Poza kadrem

Zanim staniemy się dla siebie ostatnimi ludźmi, próbuję
wyglądać jak na okładce Vogue’a, dokarmiając zakwas
na chleb, niby zmyślone konta randkowe. Całodobowe
czekanie jest czymś przed słowa, przed miłość. Ale blisko
od psa do wycia. Po zachodzie beton podwórek pełen jest

tęskniących pijaków, przypominających porcelanowe figurki
Matki Boskiej, w nieczynnej windzie. Po usta, po twarze
w dłoniach, po dłonie na twarzach, po buteleczki wódki
na drogę. Lampiony dźwigów, nawet moje piegi zajmują się
byciem w trakcie i boję się, że tak już zostanie.


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 july 2021

Przydrożne niebo

Świt ukrył się w wyciętej ramie łąki, by drzewa
stały się z mgły, jak wypalony papieros.

Umieram co noc, i co noc chwalę wszystkie ukojenia
daleko od nas. Wiję gniazdo w piersi, znużone nitki

traw, z brudnej rzeki. Spierzchnięty kształt
ryby, ale czuły na dotyk.


number of comments: 5 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 16 june 2021

Scenografia, lub portret rodziny z czasów starości

Śniłeś mi się w przestrzeni naszego namalowanego domu,
który nie był gasnącym słońcem, ani wieczornym wiatrem.

Mój cień na chłodnej pościeli imitował rozkołysaną ścieżkę
wijącą się w stronę studni, by w wodzie zatrzeć ślad

nagiej jabłoni pobielonej wapnem. W ścisku śniegu, w głębi
odrętwienia, wyłonił się zarys brzasku. Stojąc poza kadrem
wyszłam z roli, trochę tak, jak się wypłakuje matkę.


number of comments: 15 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 7 march 2021

Pojedyncze istnienie, skryte w rysach twarzy

Deszcz żłobi moje ciało, jak patchwork sadu,
w którym nalot gorzkich płatków wiśni, mimo
wielu faktur, rozczula ścisłością walorów
tonalnych. Ostrością odtworzonych kształtów.

Polna droga niby rentgen klatki piersiowej.
Na żywo rozwiewa jakieś nieokreślone dawniej,
rozbite na patyk i dziecko, które przegania
ptaki, i trawę czyni jadalną.

W głębi studni podbrzusze wiadra, daje
poczucie jasności i ciemności, pełne nasion
z łąk i pól. Każe wierzyć.


number of comments: 20 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 19 february 2021

Uderzające podobieństwo

Na brzegu starej gazety, rysuję śpiewające kruki,
w wypalonym kręgu ogniska — dajemy z siebie
wszystko. Miedzy życiem, a porcjami alkoholu,
odwracam pory pochówku. Jeszcze młoda

para rąk, czyni znak krzyża, w bocznej szybie
pociągu, biały pies zamyka oczy. I mój ślad
na sobie czuje. Ściana lasu.


number of comments: 9 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 23 january 2021

Wyglądało to na zabawę

Matka o dłoniach jak z grobu, zabierała mnie
od mamy zbyt często. Rodząc kolejne dziecko, nadawała
mu imię po poprzednim, aż do wyczerpania kalendarza.

Obcy myśleli, że śpię, gdy zamieniałam się w sowę, utkaną
z cekinowych kwiatów — w kafkowskim nieoczekiwaniu.
Pióra niby spoiny cienkich nitek, z opadających płatków,

w których za dużo Boga. Mlecznobiałe niebo nie oślepiało,
zapowiadając płaską taflę jeziora. Pomiędzy mną samą,
a mną, cierpliwy trucht psa, i nieśmiertelne dziecko.


number of comments: 12 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 18 december 2020

Świeży ślad deszczu

W źrenicach zwodzone tempo
szarego nieba, jak na rysunku
w szkicowniku dziecka.

Inicjał. Wokół brzegu lustra,
spieniona ziemia.


number of comments: 4 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 16 december 2020

Chemiczna koronka

Kocie łby, po których chodzimy
boso, w takt wycia wiatru.
Czule, czule.

Szkic nagich oczu — osypuje się
pomięta łąka, zawstydzona
i winna.

Za chwilę żeliwne niebo wyczerpie
szczegóły cielesności.
Obcość, obcość.


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 4 december 2020

Szprosy jak krzyże

Na widok pokruszonych szkieł kałuż popadamy
w niepamięć, jak deszcz z koryta wyschniętych
łąk. Nieskończone szaleństwo cieni i jakiś obraz lata,
z którego da się zrozumieć jedynie bezkształtność
traw, migot ptaków nad rżyskiem. Dzieci

uwięzione w słowach, niby samoprzylepne instalacje
z porannych gazet, wiodą w pełni bolesne życia. Po
naszej stronie ratujemy się modlitwą, przyzwyczajając
do ziemi, zakłamujemy rzeczywistość tworząc kolejną,
i nawet echa nie ma.

Gdy pytam Boga, czy czasami stoi zapity w bramie,
ulica pustoszeje, jak gdyby pozorował wysiłek
interpretacyjny. Nie wykluczam więc, że nas wymyślił,
niczym celofanowe opakowania, albo gnijącego kota
pod filharmonią liści. Z nieodwracalnej izolacji

wyrywają mnie obrządki trzyletniej córki, ciągnącej
na ręczniku włosy wszystkich lalek, i póki idzie jest
szczęśliwa. Rozbita na sylaby, jak w teatrze
niewywołanych zdjęć, brzmię nieczysto. Przeczuwam.


z cyklu: świat się ugina


number of comments: 28 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 2 november 2020

Na chwilę, i nigdy więcej

Serce na brzuchu namalowane przez córkę
do rana szamocze się, jak bezpański pies.
Chwile trwają ile muszą, nawet ptaki przelatujące
z cienia do cienia. Moja wina,

wszystko mogłoby istnieć bez nas, w odstępach
na coś prawdziwego, lub w połowie — niech nie wiem.
W pajęczynie gałęzi, lekkie kwiaty wplecione
w siwe włosy. Cisza pełna zdumienia,

gdy robisz z dłoni bibułkę, kostki słoniny na jabłoni
w sierpniu. To znacznie więcej, kiedy cię wyłaniam
ze słońca w rozwieszonym praniu. Proste — ach
Boże —  które ze mną dzielisz ma w sobie zbyt wiele
czerwieni.

Szpulka taśmy: ślady linii papilarnych w miejscach,
w których już nic nie było. Jedynie dziecko rwie słońce
na kawałki i rozrzuca je po brzegu jeziora, jak gdyby
nie mijało życie, pierwsze i powtórne.
Mamo.


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 26 october 2020

Po każdej miłosnej nocy. Odgałęzienia

Gdy ciało domaga się sadu, zbiera w łonie deszczówkę.
Zgniłe liście przybierają na sile, i można nazwać wszechświatem
bezpióre pisklę przyniesione przez kota. W wysokich ostach

seria mokrych odbić, rozwarstwia perspektywę. Ciężkie, obce
słowa, intonują dzień rodzin. To co się wydarza, jak kształty
naszych dłoni w półświetle, cmentarz bez kreski horyzontu

—  tuż nad tym miejscem. Dziura okna prowokuje jedynie stołem
w wymiarze, który nie istnieje. Jak najdojrzalszy smak drzewa
w jabłku, dośniony ze zwoju dziecięcych paciorków.



z cyklu: gdy poszarzało aż do odróżnienia, i broń Boże


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 19 october 2020

Mamidło

Upał niemiłosierny. W tv napompowane tyłki, pończochy,
majtki, później żarliwa msza, po której nie wzniecają się
żadne myśli. Nawet współślepe oczy zwierząt kreślą półnuty
łańcuchom, jakby za płotem był inny sierpień. Inna Anna

bez skrępowania nadaje sobie cudze imiona. Jej twarz
na przemian rodzi się i umiera. Ktoś pochylony nad kołyską,
łódka z dłoni matki przedziera się przez szwy zmierzchu,
odwleka pory roku, żeby nienarodzeni święci nie szperali

w miesiącu płakania. Sny jak skrobana ryba. Łuski rozświetlają
nocną koszulę, lżejsze o szelest wszystkich gwiazdozbiorów.
Święć Panie plamki krwii wśród gałęzi, niech spłyną po udach
w rzeczny muł. Gdy pochyla się nad maszyną do szycia, grad

bębni papierowymi bożkami, tępe nożyczki przez wiele dni
oddalają cię od tego widoku. Spłowiałe prześcieradło wlecze się
za nią jak welon. Tylko trochę młodsza córka rozrywa płótno
ekranu. Później jeszcze raz, i jeszcze raz, w rytm uderzeń afisza.


z cyklu: przewidziane


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 13 september 2020

Zbiór zmyśleń, i wiersz, który się rozpada

We wszystkich chwilach, w których boję się być
kobietą, deszcz tworzy przede mną abstrakcyjne rzeki.
Z próżni rozplecionych warkoczy wykrusza się papierowa
sowa, niby krew z reprodukcji obrazu Fridy Kahlo.

Rzęsa w oku, żeby nie zabłądzić, zawsze tak samo rechoczące
żaby. O zachodzie dryf pasuje do stóp, dlatego łatwo czekać
na przypływ, i ryby pływające na brzegach ust — skalisty brzeg,
niczym otwarta rana. Dłonie

zajęte dłońmi, wnikają w kreowanie nocy, jakby za bardzo
unikały pojedynczych splotów, ciała rzeźbią biel — cienieje
grobowiec nerwowych traw, w wapno świerszczy i cykad.
Widzę w tej scenie zmęczone oczy matki, i nas pochowanych

w jej twarzy. Jakby siała dźwięk twojego głosu, na granicy
słyszalności. W gardło, i w nic. Przeszeptany!  Jedynie
szyby w oknach dają cień życia, a może wiary, że nie zajmujemy
się miłością, lecz wszystkim co na nią nie pozwala.

Niczym psy zakopane pod ostrymi liśćmi łopianu. Nie starają się
byśmy w nie uwierzyli. Boże jak one strasznie zapamiętują
nasze stare oczy. (Jedyną formę ich obecnego życia). Mój
dziecinny śnie.


Z cyklu: Przez całe życie, do dzisiaj


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 7 august 2020

Sen z fusów

Imiona nie stanowią o nas żadnego dowodu, jak czaszki
zwierząt wyrzucone przez las, nie są jego ofiarami. 
Zanim zaczynamy się kochać, jestem kamieniem rzuconym
w przybój, gdy mówisz

w kilku językach, a nigdy nie byłeś tak niemy, jak woda
zawracająca  z powrotem w siebie. Każda kropla staje się
literą: głowa lalki na wpół zagrzebana w piasku, w odorze
lisich odchodów. Szum, szumy z radia

bez wizji gdzie zaczyna się życie. Bruzda warg przelewa się
od nadmiaru światła, które nie wymaga zabliźnienia. Jak dziecko
rysujące drzwi, a za nimi świat, który nic o nim nie wie.

Lato na wsi, sad czulący się do studni, śródłąkowy motyl
zatopiony w niedopitym ojcu. Zmarły starzec odwraca uwagę,
że Bóg w nas wierzy.


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 18 june 2020

Nie nauczyłam się wyczuwać na dotyk

Światła migoczące w ptasich skrzydłach udają, że karmią
się nimi, a ty chciałbyś żebym czekała na ciąg dalszy. Między
teraz a później dni odwracają od pytań, jak w wyobraźni: Frida
Kahlo obcina mi dłonie i nie mogę ich namalować, dlatego dotykam

w formie zdań, w których wszyscy odchodzą, rój much spija
z krowich oczu, lżejsze litery obiecują Boga. Jest mi obojętne,
czy ściany uginają się od długobrodych świętych, przodków, zawsze
mających trzydzieści lat, wąskie wargi, i póki patrzą wyblakłymi

oczami, wierzysz, że istnieją w głodnym psie, w woni jabłek.
Kobieta, nie mogąca cię objąć wylewa rzekę, ryby wyrzucone kotom
na pożarcie. Być może leżysz przy niej, wasze ruchome twarze,
jak z akwareli, obnażają urojone usta, ciała niczym związane łodzie.


number of comments: 11 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 22 may 2020

Trawy pochłaniają wszystko

Po obu stronach świtu zadeszczona zieleń, rozsłonecznia się
gdy myślę o nocy, jej półślepych lustrach. Sowa na gruszy imituje
nieśmiertelny głos matki, kiedy jest mi niewymownie, ukrywam ojca
w jej pokruszonym brzmieniu — brzuchu —  żeby nie szperali jej w ciele
pełnym białych petunii.

Ulepek wykrztuszony przez psa jeszcze jest w strefie ciszy, moja skóra
jak ziemia w niewielkim paśmie światła, daje się rżnąć stosom nasion.
Osypuje się i rozszczepia na pokuszenie. Tło tli się niczym akt wiary,
grzechu, albo pojmowania rzeczy zbędnych, z których formuje niezliczone
istnienia — łez, dotykalnych

strzępków min, i słów niezapisanych jak krew: teraz jest teraz, w rozmaitości
kształtów, gdy próbuję znaleźć swoją oddzielność wsuwając biodra w szarą
spódnicę, wypatruję końca wiersza bez pomysłu na pierwsze słowo. Odkrywam
nowe formy: znużone dłonie, wyglądanie przez palce jak wszyscy, oczekiwanie
że za dwa dni jutro będzie już
 
wczoraj. Na kota mówię: kot. W ten sam sposób, z troską wiosennego
krajobrazu, zagrzebuję podarowanego wróbla. Jego oczy są wilgotne 
jak wierzba, i jestem w jej środku, w korze, miąższu, w cieniu. Córka 
biegnie przez obłok kurzu, z ogrodem pod włosami, most bez rzeki
rodzi wodę. Łączą się w jedno.


number of comments: 28 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 april 2020

Zmilczane

Modlitwy biorą się z ciszy, powiedziałeś to, jakby w małych słowach
przy odrobinie woli, były większe, i próbowały nas uwolnić. Nocą
w płodne dni, potrafię już wejść w dorosłość, niczym w pokutę.
Cała umiem się stwarzać, jak kobieta z kawałkiem płótna zamiast twarzy.
 
Nitki, niteczki strzępią włosy w nieznane, w ten szkarłatny ciężar gwiazd,
ciało niewiele ułatwia, skrzeczy jak wrona. To za mało! W nieistniejących
oczach, jedyne wolne miejsce, które się mnie spodziewa, choć uciekają
z niego nawet szuwary. I tak już zostanie. Wszystko

na czym zatrzyma się osamotnienie, jest nasze, w dzisiejszym kształcie.
Na sztucznym drzewie sąsiadów czyjś zasrany kot. Dzieci, z tych samych
powodów co wszyscy, toczą obręcze ze spojrzeń, confetti z łez.
Na użytek grzechu, lecz nieczęsto aż tak to widać.


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 5 february 2020

Oprócz ciszy po nas

Usta odbite od powierzchni lustra powielają drganie bezruchu,
więc przewijam swoje teksty by się nie skurwić, dociskam
ołówek do obcych zdań. Jako tło wymodlona smuga światła
parzy uniesione dłonie, ból z objęć do objęć,

utworzonych by odwrócić uwagę od opadłych liści, bezmlecznych
piersi. Ciemność nie jest wszystkim co nam umknęło, wraca
w różnych formach przesłyszeń i przypisów. Nie obchodzą nas

długotrwałe deszcze, przerzutnie na głodzie umierania, gdy nasze
koty siwieją. Wszystkie barwy w jednym mgnieniu oka mają w sobie
więcej trwania. Papier rozstępuje się na wiele języków, twarze
głównych peelów, bez znaków przestankowych.

Za dużo jesieni, zmarłych których imiona brzmią jak zmyślone,
niechaj im kwitną śliwy nad kwadratem łóżka. Skraj drogi
z niewywołanych zdjęć. Zwłaszcza, gdy wiersze są stabilne,
i naga wchodzę w ledwo naszkicowaną wodę.


number of comments: 16 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 20 january 2020

Podkład pod szczapy ognia

Martwy motyl przyklejony psią śliną do okna, nie składa się
w ofiarę, po kilku dniach rodząc robaki. Prześwietla je światło i kot,
wykazując większą ruchliwość od deszczu na nastroszonym ogonie.
Dni definiują nas, jak zapas jedzenia, motywy ciał, albo film z dubbingiem
w obcym języku. Przy grobie ojca, który jest logarytmem innych grobów,

nikt się nie modli. Zbyt łatwo w cieniu starej gruszy miarowe nic, nic, nic,
gotowe na bluzgi. Kolory przeciągnięte od poczęć blakną do jednego.
Dzieci jak niemowlęta dotykają rączkami powietrza, niby żałobnicy niosący
rozkołysane trawy, tak jak zdumiewa nas, że dzień dobiega końca,
a szczelny zmierzch daje więcej niż zabiera: przy całej natarczywości życie

wieczne nim przeboli, opatrujemy w przedawnionym dzisiaj. Na okładce książki,
którą kiedyś napiszę, między zdziczałymi śliwami szczeniak w tekturowym
pudełku, wygląda jakby przeżył samego Boga. Powinnam się poruszyć,
docieszyć jego wycie naszą karykaturą w kałuży. Istny karnawał bezsłownych
komiksowych dymków. Z nocą, z niebem, i tak dalej. Kartka papieru.
W dogmacie moja twarz zatrze się najszybciej.


number of comments: 15 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 5 january 2020

Madonna z laurowym skrzydłem

W mdłym świetle może zdarzyć się wszystko. Forma monologu
przypominająca raniuszkę, dziewczynę szkicującą z kruszyn
kosmyków irracjonalne perspektywy: jezioro odtwarzające poblask
księżyca w kokonie lustra, jednak ciągle widzące dziecko,

które czyta świat palcami. Zamykając oczy, myśli, że poszewka
to pierwsza ważna śmierć. A ponieważ nikt z zewnątrz i wewnątrz nie pyta: 
kto tam? O świcie wszystko zakrywa liśćmi. Drobni siebie w wybrzuszonej
bliźnie, w siateczkach najbielszych owadzich skrzydeł, 
 
na mokrym grzbiecie klaczy. Lecz nie o tym cichnie z kościelnego głośnika.
Życie, gdy już się w nim rozgościmy, przesuwa nas po ekranach, lub 
odczłowiecza w przeczytanych gazetach, aż spóźniamy się na własne kwestie.
Afisz twarzy ściele nagość w przypadkowych oknach, i trwa do chwili

gdy wszystko odrywa od obrazu. Jak wtedy, gdy trzymałam moją jeszcze 
bezimienną córkę. Tylko wiatr obrał pierwszy plan przelewając wodę,
w której tonęli cicho, ich miłość niby falujący embrion, nadawała nowe 
kształty falom. I czuła nimi.


number of comments: 16 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 17 december 2019

Ze szczyptą szeptu

Spróbuj stworzyć dom z piany, z fali w falę, która jak biały całun
obchodzi się bez nas, aż po tkliwość. Muśnięte punkty nie muszą
się dopełniać, więc na wszystko patrzymy bez czułości. W warstwie
dźwiękowej, rozkołysane łódki jak papierowe wstęgi.

W rozwiewanej wodzie dzieci, przypominają sznur z kolorową bielizną,
gdy je śnimy. W ich obrazowych językach zdrabniają imiona, jedno w drugie:
szybciej, głośniej, dłonie, włosy, jest, jesteś, a wszystko tak jak wcześniej.
Niebo między wargami, niewymuszone ciepło, piersi, brzuch. Bezdomna suka

w odwróconym dnie butelki, z całym strachem układa się w pozycji do rodzenia.
Rybia głowa w wodnej misie, a w środku wyje, i wyje. Mewy przelatują szybko
i nisko, jednak także one czegoś strzegą. Noc traci swoją żarłoczność,

krwią zalewa morze, ściele ciała. Jej domyślne grafiki niby włos w gardle,
który trudno wypluć. Ty, pierwsza i ostatnia wola, w jaką przebierzesz się
ciszę? Głębiej. Ciemniej. I nawet nas przy tym nie ma,
i tak dalej, i dalej. Dławi.


number of comments: 13 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 6 december 2019

Komuś ucieka czarny balonik

Na skraju brzydkiej wsi, sepiowe futro matki czekającej
na poranny autobus, podkreśla jej nieobecność. Ojciec,
niby stary poeta, patrzy na rower, i jeśli świat w nim
rozpada się w całym blasku śniegu,

zniknąłby gdyby ją objął. I wieje, wieje tak długo, aż tracą
sens, nie zgadzają się imiona. Nie ma much, które mogłyby
krążyć nad głowami, niczym rozmodlone tłumy.

Okoliczne dzieci wyglądają, jakby próbowały ich ocalić,
sikając na przejeżdżające pociągi.



z cyklu: stare fotografie


number of comments: 13 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 10 november 2019

Latawiec z łopianu

Wróbel trafiony kamieniem wleciał w brzeg następnego
dnia. Szeleści światło na krzaku porzeczki, jak włosy
wykąpanej lalki. Do spalonych łodyg szronią się krople,
strząśnięte z płaszcza, kiedy tam stoję w labiryncie plam,

na granicy snu, nikną cięciwy promieni. Nocne błądzenie
załzawia miejsca, przedchmurza zamieranie. Zostawiasz
miasto za papierosowym żarem, lecz wciąż nie jest widno.

Piach na stopach, i morze. Nawet przy drobnych zranieniach,
śnieg inaczej topnieje na policzkach dziecka, ale też wszystko
jeszcze się stanie. I w tym jest ból.


number of comments: 19 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 8 november 2019

Na pograniczu nieba w tobie

Nirwaniczna twarz człowieka, który od dawna zapija
przypadkowe fabuły, przedranki z powietrza w powietrze,
z bezruchu w kurz. Wierni na straganach. W słońcu wszystko
boleśnie się dopełnia. Znowu, i znowu — liryka jednej roli.

Jak to, kurwa, idzie?! Zawiewa z ulicy okruchami styropianu, kadzidłem,
samosiejkami. Dziewiczo czerwone płatki na wycieraczce, jakby śmierć
miała wybór. Sąsiad wciela w życie cudze namiętności, hoduje chleb
na parapecie, niby znad świata mówi serpentynami więzionych słów:
próbuję dożyć zmierzchu.

Tylko światło drży na jego twarzy, jakby dziecko podśmiewywało się
zza gałęzi bzu. Ostrzę córce kredki, obrzynki niby gliniane anioły.
Z nabazgranego sadu wyrywają się duchy zeszłorocznych traw.
Wiatr wypełnia się głosami sów. A później cichnie.


number of comments: 9 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 november 2019

Nów. Gdy odchodzimy

Zachody słońca mijają nas w drodze, jak w niemym kinie.
Nieba nie widać, a więc żadnej ulgi od miejsc. Inaczej
szeleści opakownie tabletek, brzmią wyciszone telefony.

Najczulszy punkt wyjścia i zdrowasiek. Wrony. Imitują
łoskot deszczu, piach na parapecie. Z całych sił
odnajduję zmienioną siebie, w twoich zmienionych oczach,
i zaczynam rozumieć

zniszczoną twarz matki. W krajobrazie bez drzew
płowożółta połać pól, rdzawy dym trwa w ciszy, bo śnieg
ściera kontury. Po brzeg, po psa, który śpi
przed schodami cudzego domu.


number of comments: 23 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 26 october 2019

Koincydencje

Od świtu nie ma ucieczki, jak od niepokoju, po którym pozostaje
nie tylko wrażenie, że jednak Bóg nie przyszedł. Chmury
wzdęte od deszczu, jak kobiece orgazmy nad plakatem Chrystusa
uśmiechniętego, przyciągają tylko starych ludzi. I, tylko oni

splatają dłonie niby pętle, chociaż w różnych językach. Może to
najlepsza forma miłości, a może nie chce im się palić w piecach,
rzucać nieskończonych przywidzeń?
 
Córka wyrwana z łóżka najpierw po dziecięcemu płacze,
a później śpiewa: twinkle, twinkle little star, tylko po to,
by pozostało jakieś wspomnienie. Chwila, którą da się zrozumieć
jak zębową wróżkę z czerwoną kokardką w jasnych włosach,
po zbyt krótkim weekendzie.




z cyklu: Londyn


number of comments: 10 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 18 october 2019

Reintonacja

Na oknie kościoła ryba wylana z wiadra farby.
Osikany witraż przeszklił jej oko, światło jak sprute oczko
swetra, żyje w pękniętej dłoni Maryi. W paranoicznym oddaleniu,

bosa hinduska tuli opatuloną lalkę, aż odgłosy miasta przestają
być donośne. Jakaś kobieta w czapce z lisa, śpiewa wiersze, ktoś
uczy jej pudla nowych trików, reklamy robią postępy w mówieniu
do tłustych dzieci. Naprzeciwko

wychodzący z baru: pierwszy, drugi, w ślepym wirze. W szumie
taksówek, jakby wyciętych z papieru, jeszcze prawie chłopiec,
drepcze w miejscu pozorując, że Bóg przychodzi do swoich dzieci.


z cyklu: Londyn


number of comments: 20 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 9 october 2019

Napierśnik

Tutejsi nie piszą, nawet kiedy czują śmierć. Od czasu do czasu,
żeby zmienić życie, wstępują do partii, albo okopują młode drzewa.
Utrzymują kontakty z księdzem, jakby to jego ukrzyżowano.

Podczas snów, stają się monopolowym zamkniętym w sobotę, nagłówkiem
na ołtarzu z gazet — książki, niby wieloryb na dnie morza. Przez nieskończoną
ciemność, załamania nerwowe do nikogo nie należą, wraz ze wszystkimi

poruszeniami. Chcą kochać się na zimnej podłodze, chociaż bezwzględny
egoizm daje lepsze efekty. Jedynie po jesieni wszystko wygląda
inaczej: drzewa, okna, zniknięcie much z sufitu.


number of comments: 17 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 4 october 2019

Dni bez końca, noce z przeszłości

Zachód słońca za rozwieszonym obrusem imituje pełnię, pogłębia pęd
obrazów. Zamazane kształty rysują swój niepewny udział, łódź nie rozbija
brzegu. Rzeka, niby krople atramentu na mokrym papierze, gdy stare
kobiety nie pojmują pory deszczu, gruby starzec niosąc siebie

nie otwiera się na ich jęki. Na ile to możliwe, czyta z braku ust. W chwili
nieuwagi, jego rozpruty rękaw trwa dalej, jak dziki kot w kałuży bez drzew.
Dwie prostytutki, w miejscu gdzie kiedyś był dom, chłopiec
który śmiech napędza rękami. I tamten zapocony skrawek okna.
 
 
 
z cyklu: Londyn


number of comments: 14 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 30 september 2019

Jakby zawsze było więcej rzek, niż brzegów

Oszalała tylo raz, ale już jej tak zostało. Odrobina światła
rosła w brzuchu: mając niebo zbyt blisko, to jak życie po życiu,
w domku na drzewie. Konary i pień, niby zarys dogasającego
ogniska. Kilka zwierzęcych kości dyndających na sznurku

od świtu do mocnego słońca, żeby ją uwieść na sam wierzchołek,
przez przezroczyste skrzydła much. Musiała to komuś opowiedzieć,
lecz tylko poszeptywała, niby fale w spokojnym strumieniu: zdrowaś
matko, łanów pełna, uczyń mnie bardziej przejmującą —  jak
każdą śmierć, jak nawoływanie z ust przerysowanych węglem.


number of comments: 14 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 25 september 2019

Retrospekcja poklatkowa

Gdyby ten dzień był rybą, wyrzuciłabym go na brzeg,
żeby ledwie chwytał oddech — milczymy, i jest w tym
coś zwierzęcego.

Otwarte oczy lalki, tak jakby każda była skóropodobna,
lecz tylko z daleka można ją objąć wzrokiem. Reszta to dzieci,
które trzeba nakarmić, przekonać do kolejnych urodzin.
W zagłębieniu osłoniętym od wiatru, tamte głosy i ziarnista mgła,
jak na analogowej fotografii, o starych ludziach wychodzących

z morza, nie pozwala widzieć dalej. A ono rozlało się w nich
niby krew, jak zełtałe płótno. W końcu chmury niweczą czas,
świat roi się od cieni, w które wejdą inni. I staną się sobą.


number of comments: 4 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 31 august 2019

Wszystko oprócz słów. Studium intymne

Dziewczynka, która nie ma matki, zachowuje się jak matka,
jednak wciąż nieźle udaje dziecko. Czego domaga się w niej niemal
wszystko. I, to wywołuje we mnie początek wiersza. Szare ptaki
wylatują z miednicy, z okien, z powietrza. Gnane odpływem na pełne

morze. To jak dotknięcie, jak stare podwórko za domem, rosa na nieskazitelnie
białym łóżku, gdy kotka nocą przenosi swoje ślepe młode, a wiatr ciągnie nitki
ich krwi, aż zakołysało drzewem. Listopadowy mróz kruszy papierowe gwiazdy
przyklejone do szyby, tafle gazet, w wątłym świetle zwielokrotniają obraz.

Zdradzają ją, jak drobiazgi: dłonie — zasłony z wiatru, ciemność w świetle,
noc w dniu. W pierwszej chwili lód jest suchy i ciepły. Chłód prześciga cienie,
jakbyśmy przestali szukać Boga. Ludzie mówią, że czasami znika, ale pamiętają,
że był. Niby powtarzający sen. Jak drobiny śniegu poruszone patrzeniem.

Dlatego noszą po wsi święty obraz. Zalążęk domu, bez chwili przed, i
chwili po. Ostatnie błyski światła toną za górami. Idę przez skute jezioro,
a ty siedzisz na krześle, patrząc na moje plecy. Obok, zupełnie żywi tutejsi.
Świt, tak samo jak lisie ciało, słowa które się nie przydadzą, albo kobieta.


number of comments: 9 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 20 july 2019

Nawet jeśli bez słów

Gdy niebo staje się ołowiane, wszystkie kolory matowieją od wilgoci.
Aż do niewielkiego bólu. Stoisz obok, moje ciało ledwo prześwituje
przez chabry, a światło pełne jest rozebranych kobiet.

Wielki anioł na teatralnych szczudłach wywołuje z nas resztki pępkówki.
Cudownie przez nią wyją psy, zmywa się z krajobrazu głupawa liryka
wsi i przez chwilę myślę: sukienka, w której się ukrywam, nie jest trumną.


number of comments: 13 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 may 2019

Po-szmery

Zardzewiałe widły w strzesze i twoja odwrócona twarz,
we wklęsłym lustrze łyżki potęgują ciemność nieba,
to, co najbardziej przejmujące. W porze bez deszczu,
papierowe łódki w dłoniach chłopca są jak wodne lilie.

Szkliste drobiny, kamienne rozgwiazdy wydobywane
ze środka spękanego bagna, drżą u naszych stóp.
Gdy późne lato strzępi chmury, brzęczące okowy traw
rozdzielają nas w kształtach, opatrywaniu ran.

I nie jest to ani dobre, ani złe, jakby każda chwila była
czymś kompletnym: Bogiem machającym na pożegnanie,
krukiem z jednym białym piórem. Na najdalszym brzegu,

kot trzyma w pysku nienazwane, sierść z kresek
jak zimowy liść narysowany przez dziecko. Całe tamto
światło. Albo odległość.


number of comments: 15 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 23 march 2019

Ze współczesnych przedstawień

Dnieje. Kobieta w oknie wygląda
na przedwojenną, jakby ktoś zdrapał jej rysy.
Pozwijane pończochy, bez wątku obnażają kostki.

Po stokroć nie są w stanie poruszyć stóp. Ronionych
okruszków. Pręga po warkoczu — spoina piersi, które całe
są o dzieciach, wyzbywa kształtu. W takt dnia smuga cienia

ssie cię, powłóczy niewymownie. Klękasz. W rzece
plastikowa Maryjka z wgniecioną twarzą,
jakby ktoś próbował zajrzeć do jej środka, odpływa

w kierunku odległego światła. Haczyk wyrywa rybie oko.
Skrzela zdają się falować, jak maki przy torach, kiedy
jeszcze jeździły pociągi.


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 1 march 2019

Wszystkie życia Anny, w oparciu o nieistnienie

Gdy patrzy na pudrową ćmę zatopioną w mleku, nie jest pewna
swojej postaci. Niby wróbel opity deszczówką na przydrożnej kapliczce.
Jest to o tyle smutne, że wykracza poza skórę obrazu, jak histeryczne
napisy na ścianie, pod portretem ojca. Drżącą ręką

używa kwiatu cukini zamiast kropidła: przecież nie umrę, wciąż jeszcze
nie jestem kobietą — i trwa w tym tak naturalnie, jak bezwładny pęd
obłoków, których punktem wyjścia stają się półcienie. Czyjś głos,
nieczuły zwitek papieru rzucony w ciemność. Z tego miejsca

widać pole, jej nieobcięte paznokcie u stóp. Z drugiej strony maleńkie
okno odłamane od reszty, jak kieszonkowa wersja nieba. Bóg schowany
w plewach przy wianiu ziarna, z taką mocą, że drobiny pyłu zdają się żywe,
i nie ma nic słoneczniejszego. Mamo.

W głębi zaoranej ziemi pas światła zmienia kolor oczu, wyrównuje
grzbiety fal, uwierzbiony fartuch niby ocean w przypływie. Śmierć
ma kształt fotografii ślubnej, która z takim oddaniem zmienia się
w świątka porzuconego w wysokiej trawie.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 december 2018

Kobieta, która szkicuje. Pierwsze słowo

Szpital psychiatryczny jak latarnia przed świtem, matowieje
niczym przeźrocza szeptów, i nie wywołuje to żadnych poruszeń.
Z natury Anna zwyczajnie zastyga w teatralnej toni łóżka,
i jest to dla niej przewlekłe.

Nie wiesz, że w ramionach płaszcza rozplątuje supły, unosi
do nieba szmacianki, ścinki traw z dzikich łąk. Okrywa dzieci
kwietnym obrusem, poszybują z łatwością, nim ktoś jej powie
— urojone, z wyschniętego brzucha — nim będzie noc!

Zimowy kot zwinięty w kłębek, kurczy się i rozkurcza niby babka
w maminej koszuli, gdy znowu jest przy nadziei. I wie, jak ustaje
ruch. Czas w jej pojęciu znaczy tyle, co wyolbrzymiałe słońce
na przydomku.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 november 2018

Stany pośrednie. Rytuały

Między tym co jest, a tym co jeszcze może być, dzieci
szukając dla siebie miejsca, wyławiają skłębione patyczki,
które przyjmują kształt brzegu. Rysują rybie łuski, tak małe,
że nadal są wodą. W łonach kobiet

wszystko dzieje się naprawdę. Sączy jak blade światło
z telewizorów, które łatwo pomylić z miłością. W barwach
deszczu, żywe są w nich tylko oczy,

jak dopływy dwu rzek. Opatrzone, zmyślone — ich dzieci
podążają za nimi, w wilgotną breję. W chłodny podmuch wiatru,
co jeszcze przez chwilę toczy ukrwione liście, unosi, ożywia.
Urwisko wydaje się czymś zwykłym.


number of comments: 15 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 4 november 2018

Popielnik

Kostka słoniny kołysze się na gruszy, zakrzywiająć czas. Na tle lasu
gruby ksiądz rozdaje obrazki, później dzieci biegają z Bogiem. Jego
odbicia zapadają głębko w zamarznięte kikuty traw. Wieś

pełna świętych nie pasuje do reszty świata. Twój obraz we mnie
łagodnieje, i pewnie widać nas z okna, kiedy wołasz: dotknij mnie
i sprawdź! Przez chwilę machasz na pożegnanie, aż staję się twoją

dłonią. Wrona tłucze dziobem o parapet, w szczelinie między cegłami
stary pies, nie zapamiętuje już nowych twarzy.


number of comments: 10 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 october 2018

I dlatego cisza

Na fotografiach jest cały świat, ale nie ma na nich ojca.
Mogłabym odklejać go z papieru, aż stawałby się cieniem
nekrologu w małej rynience. Upał. Monochromatyczna twarz

matki jak z niemego filmu, w kłębach dymu. Ale wciąż jeszcze
jest w tej chwili. Uderza w pierś, a ślad tego szaleństwa ma melodię
kołysanki. Odtwarza powagę dziewczynki w białych rajstopach.

W miejscu, w którym rozchodzą się drogi, jabłonie już ją przerosły.
Rojąc ptaki, ich zwinięte skrzydła, wewnątrz krtań —  werbelki serc,
jak porzucone istnienia. Tylko jego skóra, biała i nierzeczywista,

nie przez jej nagość, odbiera barwy jesiennym ziołom. Wiatr nimi targa,
szeleści, czas zamiera jak podpity facet. Okno wychodzące na ogród,
niczym okrawek mięsa. Maleje las pod krzyże Jezusa.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 11 july 2018

Odkłamywanie

Czułe są ciała bławatków na zardzewiałych torach, niezdarnie wyrwane
z większej całości. Puste oczy lalki, i kundel przylegający do brzucha,
jakby był z białości skóry, może nawet jednym z jej dzieci
czekającym na widzenie, bo twarz miała łagodną.

Światło obojętne wobec nas, niby poruszone mrowisko, wraz z księżycem
wessanym przez śródleśne drzewa, i wcale nie trzeba przymykać powiek,
żeby wszystko zdawało się opadać na dno. Pełne nasion traw

na ustach, i w oku. Rysunków wśród gałęzi, tutejszej szarości. Całymi latami
z wygiętym od wiatru welonem, wciąż zaprzeczać czarnym nitkom
w wystrzępionej spódnicy. Dlatego tak ważny jest piach
niezatrzymujący wody, kiedy trzeba wracać. Mieć pożytek z Boga.

Jej dłoń jak dotknięty owad, gdy znów przepowiada dziewczynę
płaczącą nad maleńkim zarysem cienia. Wiatr rozdmuchuje bezskrzydłe
muchy. Reklamówka uczepiona trzcin szarpie nadpalonym brzegiem
jeziora. Woda zdaje się skomleć.


z cyklu: Anna


number of comments: 10 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 30 may 2018

Lęg

Słońce wschodzi jakby z na wpół umarłego sadu, poprzez las
świerkowy, brzuchate pszczoły wygrzebujące się z suszonych ziół.
Wtedy najczęściej nie używam twojego imienia,

a kiedy trzeba z miłości, tylko objawienia obnażają jak tu cicho.
Gdy zamykam oczy, zostają same ręce, niemal odjęte od ciała.
Kopy siana zdmuchiwane przez wiatr. Tak mocno

jak nigdy przedtem: żywe, miękkie, ciepłe
— nie wie, że się narodziło.


number of comments: 20 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 may 2018

Rozbłyski w wirowaniu ćmy nad lampą. Reinterpretacje

Drzwi otwierają się i zamykają, jakby w drewnie
były wszystkie wcielenia wiatru, trzęsienia ziemi,
zmodyfikowane nagłówki gazet.

Nieco teatralnie czarnobiała gwiazda niemego kina
poświęca życie swoim pasjom, ćwicząc wycinanki,
wymyśla dzieci, ich ziarniste imiona i języki.

Na podstawie fotografii tuli się do nas, dryfując
z pokoju do pokoju, w rozświetlonych drobinach kurzu.
I tylko my wiemy, o czym chciałaby płakać albo śpiewać.

Śmierć nie ustępuje nam wrażliwością, kiedy zbliżamy
się do niej na chwilę, czyjeś końce świata oznaczają,
że przeżyliśmy więcej niż mieliśmy ochotę. Gdy cienie

układają się w odpowiedni sposób, koszule na sznurze
wyglądają jak groby w opuszczonej wsi, lecz nikt nie szuka
punktów orientacyjnych, bo okna są ślepe.


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 27 april 2018

Tam, gdzie topi się kocięta

Historia Anny staje się przekłamana, albo nudna,
lecz daje poczucie ciągłości. Na kształt wiklinowego kosza z liśćmi,
które już dawno straciły woń sadu. W sam raz dla wiatru,

by nagość drzew odróżnić od naszej. W przyziemnej codzienności
słychać brzęk psiego łańcucha. Wraz ze skowytem, widać niebo
w oczach, gnijące trawy na skalę wszechświata.

Wpływają jedna w drugą, a tu już noc śpieszy jak na wronich skrzydłach
 — i może też nic się nie zdarzy — powtarza, niby wierszyk,
wychylając się z okiennej ramy. Nazajutrz

nagle ucichłe echo powraca, jakby było pamiętliwe. Całkiem
jak na starej pocztówce, Anna trwa na tle namalowanego domu.
Jest mamą wszystkich dzieci.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 30 march 2018

Wysłyszeć

W odzierającym z intymności świetle poranka, Anna
jaką znamy przestaje istnieć. Nie dlatego, że niebo jest
ogromne i przepełnione petuniami.

W niedzielnej sukience, trzymając na kolanach
gałgankową lalkę, osłania rdzawe włókna, ciasne
kłębki oczu — jesteś taka maleńka, że możesz sypiać
w moich ustach.

Nie widać śladów cięć, jakby bez końca
przewijała taśmę. To nic,
to nić.


number of comments: 22 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 7 march 2018

Pomiędzy powrotami

Tego dnia Anna odwraca głowę w kierunku dzieci,
biegających z lusterkami. Z wyjątkiem chwil, kiedy pociąga
łyk pieprzówki, w ramach męczeństwa

odsłaniając stare ramiona, niczym niesione wiatrem nasiono
—  jest teraz ładna. Niepokalana panienka z otwartymi ustami,
po dziecięcemu potargany warkocz, coraz bardziej rozpromienia
jej twarz, oczy, jeszcze nie przywykły.

Między piersiami widnieje miedziany krzyżyk, wyłuskany z formy
wystarczająco głęboko, by odróżnić nagość. W falującej smudze
światła ciało jest plamą wody. Białą wstążką, zwężającą się
w modlitewne dłonie. W domu nie ma już żywych

stworzeń. Podłoga jest z kurzu, po drugiej stronie świat jakiś
inny: w cynkowym kubku, nitka po nitce przybywa pajęczyn.
Pies siedzi w przekwitłych mleczach,
jak w śniegu.


number of comments: 32 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 6 february 2018

W samowidzeniu (nieobecność)

Dom wydaje się narysowany. Pełen obietnic,
z których większość można wykluczyć. Łóżka stłoczone, jak drzewa
w sadzie. Spiralne schody — nadranne powroty, odkąd starzy ludzie
zwisają z okien, niby pończochy, albo pierś wychylająca się,
lecz niedotknięta. Gruba kobieta z żółtą parasolką robi sobie piegi,

czuć jej z ust ojcem, kiedy śniegiem przeciera twarz. Gdy dzień
kończy się koło czwartej, chłopiec rozgrzebuje patykiem ognisko,
udając, że tworzy niebo. Później opuszcza głowę i milczy,

jakby wiedział, że słowa są ciężkie. Pies trąca nosem jego rękę,
powolną litanię dymu — więc modlę się. I nie potrafię wskazać
momentu, w którym jeszcze nie jestem swoją matką.



____________________________
z cyklu: studium przypadku


number of comments: 21 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 11 january 2018

Zatopiony krzew

Śmierć jest łatwa, i jakby dla kontrastu, Anna nie marnuje słów,
niby strona wydarta z biblii. Splątane gałęzie tworzą ornamenty
na twarzy. Niezrozumiałe ilustracje bólu, gdy pierwszy strach
przybiera barwę brudnej wody, włosy jak srebrne wodorosty,

prześlizgują się po żebrach, różnokształtne w nieskończoności chwili.
Na drugim brzegu rzeki dzieci, turlają się po zboczu, wierząc w coś
silniejszego niż wiatr. Mgliste światło szukając ujścia, znajduje
wgłębienie w kościstej dłoni, i trzeba dużo siły by zrozumieć,

że do brzozowego kredensu wprowadzają się nornice. Jaskółki
splecione w kłębki, które przypadkowo ocaleją. Wbrew jej woli,
w ostatnim zrywie ciało stworzy ciąg z gazetą, w której gnije
bezdomny kot. Na chwilę, ktoś do szeptu ściszy telewizor.


number of comments: 26 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 18 december 2017

Miniatura

Wśród tych, którzy pojawią się we wsi, ciebie już nie będzie,
dlatego rozpoczynając dla siebie nowe życie, szuka ojców,
wysłuchuje rad matek. Daje im przyjemność,

zupełnie tak, jakby niebo miało głębię. Dni nie następują
po sobie, lecz są ze sobą połączone. Resztki brokatu
dodają jęku drzewom, stylizują sny. Jakiekolwiek
miejsce. Sylwetki widziane kątem oka.

W miarę ubywania światła, wygląda jak przewrócona
zabawka, na płaskiej powierzchni. Fotografia.


number of comments: 9 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 december 2017

Żeby odejść

Ponad gwar rozmów, wybiera łaszenie ze zwierzętami. Odejmując
im śmierci, zbiegają się jak nici w szwach. Wataha czerwi, która nie znosi
resztek dnia, luster, bo nie powinna być

zdemaskowana poprzez odbicie, niby drzewo ścinane siekierą. Przebłyskuje
modlitwę, a z nią trzeba obchodzić się jak z dziurką od klucza, zatkaną igliwiem.
Za przepierzeniem z chmur, większe chmury kruczą włosy granatem, gdzie
dotknie jest jak rzeka, a ludzie są tylko jej brzegami, więc zatrzymuje każdego,
kto próbuje odejść. I tylko ten krzyk, gdzieś w sitowiu — dłonie, dłonie. Skąd
się biorą, i czego chcieć więcej? Poza kołysaniem przepaści,

przebiera ciało, co zwykła robić, gdy we wsi rodziło się dziecko. Może
coś zostanie, rozrośnie się jak śliwy, jak naparstnice pod nimi. Jacyś ludzie,
mówią, że to nic, że u zwierząt wszystko jest inne. I tak patrzą,
nie dowierzając.

z cyklu: Anna


number of comments: 13 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 november 2017

Bezpowrotność

Anna nie okazywała lęku, chociaż cienie dzieci kurczyły
się, jak plamy wilgoci. Korona z traw — obrzękłe nuty
dzikich pszczół, wyczerpywała jej świat. Tchnienie

czegoś wydarzającego się teraz, jak imiona
pisane na zaparowanym stole, pozbawione całości
niby świergot drozda z zaświatów. Płatek śliwy
zawisły na gałęzi.


number of comments: 14 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 31 october 2017

Jakby dwa liście ocierały się o siebie, spadając

Niby postać drugoplanowa, Anna nie miała pewności, czy istnieje.
Świat przed nią tworzył wyspy, a ona na ich tle rozgrzewała ziemię,
sama dla siebie nie nazywając miejsc. Szerokości zranień.

Powietrze z niepamiętnych czasów przechowywało wszystko,
co w nim stało, dlatego nawet nie przesuwała krzesła. Od znieruchomień
do znieruchomień, w imieniu domu, karmiła duchy, zapuszczając ogród,
niczym pęd wspinający się po obumarłym drzewie.

W połowie gestu, prześwietlone zdjęcia domyślisz sobie innym razem,
szeptała. Dopóki krzyż z leszczynowej kory nie nabierał jakiejś formy
— okrucieństwa chwili.


number of comments: 16 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 7 september 2017

Pamiątki po narodzinach

Jakby rozczarowanie nie wynikało z łączności z ziemią, w tamtej chwili
ludzie żegnają zwierzęta, odtrącają domy. Wygląda to na zabawę,
więc wierzą, a noc dziewiczo czarna, pola obsiane i syte.

I nie byłoby dla nich tej przestrzeni, gdyby nie pogłos burzy: promienie
wykapując, rozlewają się obficie, niby studnia w opuszczonej wsi. Dużo
niejasnych słów: przychodząc, kładą mnie jak chore bydło.

Biorę oddech, jednak nie można tego nazwać ruchem. Westchnienie,
które nie unosi piersi świadczy o tym, że na chwilę znikam. Nim ruszą
zasłoni ich deszcz. Białe podbrzusza, toboły, tobołki.


______________________________
z cyklu: w zmęczonym pejzażu


number of comments: 4 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 1 april 2017

W świetle przedranka, strach na wróble wygląda jak żebrak



Gdy wiatr szeleścił w każdym kącie domu, mówiła: wystarczy się wspiąć,
pomyśleć o szczęściu, tylko wtedy można być jak dym z komina, tamujący
pięści pełne brzmień. Niech się w sobie poczną.

(Jej okrągła twarz, to jeszcze dziecko, rozhuśtane
włosy szarpią ciemność, kiedy wielki pies w oczach zaczyna obszczekiwać
— dom rodziców, pagórki chmur – aż uspokoi się, bo kości).

Później światło dnia rozlepiało brzeg, i wschodziły papierowe gwiazdy.
Dusza okrętu, przebijanego igliwiem, żeby nie zagnieść wody.



z cyklu: spowiednik


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 26 november 2016

pod pachą niosę chleb

moje dziecko nosi czapkę z pomponem
i drzwiczki od pieca
kiedy wychyla się przez okno — ciemność
jak przewrócony żuk
na trójkołowym rowerku


________________________________
z cyklu: próbuję się obudzić


number of comments: 15 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 24 october 2016

Brzegi chmur, niby rany

Lucyna zapala papierosa, wiatr wpada przez wybitą szybę
i przez chwilę wydaje się, że z obfitych łanów podglądają
ją południce. Myśli, jak zdychająca suka

wracają do pieca, obok którego leży gęsie skrzydło, węglarka
pełna sadzy. Gdy cienie w domu są najdłuższe, omijają płaskość
piersi. Chociaż nie wygląda staro, drewniana lalka na parapecie
imituje powietrze pomarszczone przez upał — Módl się
za nami. Nic więcej.


________________________________
z cyklu: o wychodzeniu na swoje


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 18 october 2016

Z dnia na dzień

Drobniejesz. Tak sobie wyobrażam
dzieci bez imion. Unieruchomione
owady, na drzwiczkach wirującej pralki.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 7 october 2016

A jeśli tam nic nie będzie, albo będzie wszystko?

Niewiele było tak małych wsi, przez które nie wiły się
żadne konkretne drogi. Dzieciaki malując strumienie
na płotach, chroniły je przed wyschnięciem. Za życia,

ojciec rozdzielał się na siebie, i swoje tęsknoty, dlatego
zostało go jeszcze trochę w śnieżnej kuli. Syn mówi,
że gdy podnosi ją wyżej, podglądają świat, nadając mu
kształt tłustego dziecka, śliniącego wskazujący palec.


__________________________
z cyklu: nieustannie


number of comments: 4 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 30 september 2016

Rysy. (Nic pięknego)

Kiedy się rodziłem, przez okno wleciał wróbel
i zdechł w sieni. (Jakby był życiem, wysupłanym
dla wiersza). Oblodzone gałęzie uderzały o dach.

Babka, szybko i niezgrabnie prześlizgiwała się
w stronę studni. W głębi trzaskało wiadro,
ciężkie jak mleko, w butelce po wódce.


number of comments: 4 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 17 september 2016

Komuś ucieka czarny balonik

Przeglądam stare fotografie: sepiowe futro matki czekającej
na poranny autobus. Ojciec, niby stary poeata patrzy na rower,
i jeśli świat się w nim rozpada, w całym blasku śniegu,

zniknąłby gdyby ją objął. Obraz rdzawi palce, zdusza świece,
jak kości z resztkami mięsa. Muchy

krążą nad głowami pstrągów, niczym rozmodlone tłumy.
Okoliczne dzieci wyglądają, jakby próbowały ich ocalić,
sikając na przejeżdżające pociągi.


number of comments: 3 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 9 august 2016

Cienie

Słowa opuszczają zdania,
a później znikąd wracają

— obrazy. Odmienione
wsie. Pęd obłoków. Dom,
na który zabrakło czasu.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 7 august 2016

Płaty słów

Wyłączam telewizor i zostaje
tylko wyobraźnia. Próżnia miejsca

jak plama po talerzu — suka
rodzi martwe szczenięta. Długo liże
moją dłoń.


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 10 july 2016

Kruki biorą się z dźwięku

Zanim się obudziłam wszystko było przerośnięte lucerną,
nawet ojciec w trumnie. Dotykałam jego spiczastych łokci,
jakby były wycięte z podręcznika o umieraniu. 

Psy, nic nie rozumiejąc, obsikiwały schody, ludzie we wsi
piekli ziemniaki. Zapamiętałam, że wszystkie drzwi były
zamykane, a on, wyglądał jak wyszarpnięty rzece.


number of comments: 2 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 29 june 2016

Obrysowania

Babka, podobna do półnagiego krzewu
niezgrabnie okryta wełnianymi nićmi  — tym
pełniej wszystko wydaje się Bogiem. Jej ledwie

blady szkic, jak śnieg, najjaśniejszy ze wszystkich.
Roztopi się, za tydzień, po miesiącu. Jakby cała

narracja należała do fotografii w jej dłoni. Myśli
ziemioskrzydłych, jak wtedy, gdy niebo opadało
na włosy matki, i bała się, że błądzą.


_____________________________
z cyklu: schizofreniczny patchwork


number of comments: 2 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 11 june 2016

Zatopole

Kiedyś tego nieba nic nie przecinało, tylko dom
powiększony przez łzy. I gdyby się wtedy odezwać,
nic nie byłoby bardziej czarne niż koty na piecu, cień
tamtej żywej twarzy. (Pragnienie kształtu, niczym
rozdeptane skorupy winniczków).

Nie patrzyłabym z całych sił, jak cielaki, zarzynane raz
do roku. Barwiły piasek — surrealniała od niego łąka,
na brzegach rękawów jawiły się nieznane obrazy.

W plecionce dla królików światło, niby kłębowisko
żółtych liści. Czasem ktoś podchodził, wyciągał ręce,
które jeszcze coś o mnie pamiętały.

________________________________
z cyklu: schizofreniczny patchwork


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 29 april 2016

Zrównania

Przerośnięte grusze nad rzeką przydają się nie tylko do fotografii,
dlatego Lucyna w każdy niedzielny poranek przychodzi wierzyć.
Nieważne, że pochylają się ku wodzie, jak powietrzne mosty.
Gdy bije dzwon, jej stopy przesuwają cień, rozrywając go od środka.

Liść opada, kręci się, mija już, niby przelatujące ptaki. Dźwięki
owczych dzwonków, gniazdo w pęknięciu kamienia.



z cyklu: o wychodzeniu na swoje


number of comments: 16 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 23 april 2016

Drzewa najbliższe drodze

Z nastaniem chłodów niebo wydaje się krótkie, dlatego Lucyna zdejmuje
lepy na muchy posypując sutki pieprzem, wyznacza granice ssącemu dziecku.
Walka idzie na kły i pazury. W którejś z trzech warstw halek, pożółkła twarz
Jezusa — babka zaklina pierze, wyszeptując je z inkrustowanych dłoni,

ledwie widoczna przez zaparowane szyby, gdy Lucyna odciąga po szklance
na pierś. Za stogiem siana mężczyzna gubi się i odnajduje, aż przygarnia go
mgła, jak kościół znika w jej wnętrzu. (Jest ziemia, i rzeka. Nieznane pochodzenie
alkoholu). Samotna linia lasu, który raczej zajmuje się śmiercią.



z cyklu: o wychodzeniu na swoje


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 15 march 2016

Podwórko utwardzone orzechowymi łupinami

Nad łąką sięgającą brzegu nieba, nagi starzec z drewnianą walizką, tańczy
list do żony. Jakby pamięć od razu zmieniała pory roku, suche ciało opowiada
gdzie się znaleźli. Stado wróbli wietrzy łany owsa w zardzewiałej misce,
zamykając się w jednej postaci. Ucieka

od nich cień, kiedy macham na pożegnanie, wiatr rozmywa połacie pól,
rogate bydło, jak film w pustej sali kinowej — jabłko, w którym robak wygryzł
mnóstwo kształtów, nim umorusany chłopiec zabrał je pod las, rzucając
bezokiemu dzikowi. Ranne miejsca niczego sobie nie roszczą, nie przewidują

światła. Później wyjmuję dziecko z wanny, myję się w wodzie po nim.
I, jest mi jak na obrzeżach spłowiałego zdjęcia, które (z)nosi nasze życie
niby świątek wypadający z kapliczki. (Śnią mi się jętki w więźbie z dłoni).


z cyklu: gniazdownik


number of comments: 11 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 5 february 2016

Uchylony popielnik

Zdaje się, że przez nitki włosów nadaje radio. Dryfujący zarys plam,
należy do wody, która oddala kota wylizującego skołtunione ściany.
W połowie kadru, rozłupuje rój meteorów — bo gdzie ma się podziać

życie zapisane w brzozach, na pożywienie Najświętszej Panienki.
To jak przed ostrzem kosy, wyciągać ścięgna siana, ze wszystkich
polnych ciał. Odcięte krzyże perzu odrastają, jak gdyby były wierszem,
w majowej kapliczce.


z cyklu: przewidziane


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 27 january 2016

O smugach na linoleum

W kieszeni klucz od szafy, w której pochowano wszystkie koty
mojego dzieciństwa. Mogłabym się nimi podzielić, jak tłumem
cieni w suchym polu. Lotem długich włosów tej, która nie zmieściła się

w myślach, motywach samych z siebie powstałych, aż światło spod rzęs
zamieniło ją w sito. Sitowie rozrzucone na wysłużonym brzegu. Odblaski
zapuszczonego sadu na oknie, gdy las powstaje. Niech będą we mnie,

jak brodaty szaleniec, celujący wzrokiem w plamkę na horyzoncie
(mleko wystawione przez matkę na parapet).


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 16 january 2016

Resztki obrazów

W końcu zostaje tylko kawałek płótna podrywany przez wiatr,
jak korzenna sukienka dziewczyny, wianek z mleczy niczym nadruk
słońca, oswajający chryzantemowe oczy sów.

Skrzydła pszczół, zatopione w zwiędłej skórze wierzby. Ziemia
niby małe dziecko: rozchlapuje wiosnę, okruszyny chabrów
rozwarstwiają zniedołężniałe pola. Gderanie deszczu.


z cyklu: przewidziane


number of comments: 14 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 15 january 2016

Nie ubędzie słów

Wokół domu umierają słoneczniki. Ich ziarna wyrównują taflę jeziora,
wygrzebując krety rozsypujące plastikowe zamki. Nitki miodu
na spierzchniętym progu. Między brzegami tapczanu, stara kobieta

grzebie laską w żywicy chmur, aż sznury prania przylegają do dłoni setkami
żylastych cykad. Okna nie odbijają kolorów, zupełnie jak purchawki.
Dotkniesz, i zaczyna się życie.

z cyklu: przewidziane


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 13 january 2016

Pochlipywanie

Z łopianu wyrastają skrzydła lipy, gdzie po garbatej gałęzi toczy się
kos z nadgryzionym gardłem. Ta blizna, wpuszcza go do sadu,
aż rozkołysane plastry miodu roją się od paciorków. Budzą mlecznobiałe
dzieci przerośnięte źdźbłami. My wiemy, że pajęczyny przylepiają głosy
do warg, tak drobno, jak gdybyśmy przegadywali śmierć.

Przykrywali chustą, żeby nie natrzęsło robaków.


z cyklu: przewidziane


number of comments: 12 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 9 january 2016

zmęczone ekrany (kawałki szkła i żadnego kina)

twoje dłonie mogą przydać się do fotografii
a mogą nie przydać się w ogóle niby tutejsi ludzie
milczą aż do wydartych kępek włosów

cały ten ból w splocie słonecznym rozbierają
jak poranne gazety — ulice — istnieją dla dźwięku

warto omijać skrzypienie rowerów niczym stare
dziwki nadzwyczaj dużo uwagi poświęcam
wymazując słowa z samobójczych wierszy


number of comments: 16 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 5 january 2016

Portrety bez twarzy

Dzięki ograniczonej ilości czasu, Lucyna wykorzystuje
ciało — przemyślane w każdym geście — wypieszczone
palce żółkną od tytoniu. Wśród ścian z niskim sufitem
zmysłowo traktuje rozpięty fartuch, staje się słyszalna

jak na filmie, nic nie waży. Za daleko od siebie, spogląda na dziecko
zbierając maleńkie kadry jego oczu, jednak fakt ich przywołania,
pustoszeje w niej niczym twarze z drewna, w domu matki.

Nie ma jeszcze dotyku, moja dziwna dziewczynko. Piegi rozsypane
niby rude guziki na wiejskim cmentarzu. Słowa, czyniące cuda
w swoim imieniu.


z cyklu: o wychodzeniu na swoje


number of comments: 11 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 january 2016

Nieprzypadkowo

Chłopiec podaje Lucynie zimną dłoń. Taka mogłaby być
miłość wywołana jednym ruchem, brunatne trawy
naciągnięte na ziemię.

W falach zasłon niewiele zostaje z końca grudnia, z dziecięcego
świata. Odchodzący ludzie jak origami, nie poruszają
się w środku. I, ku rozczarowaniu, upłynie mnóstwo szarosinych
śladów zwierząt, nim Lucyna zdoła odnaleźć siebie. Półpłynna
firana lewituje za nią jak welon. Syn

użycza jej głosu. Wtedy rodzi się w samym spojrzeniu
jak zachody, które omijają dom.



z cyklu: o wychodzeniu na swoje


number of comments: 3 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 january 2016

Zawężanie chwil

Lucyna stoi przed kuchennym oknem, twarzą w twarz z drugą
stroną stodoły, w której nasiało się pełno mleczy. Przykłada dłonie
do niewidocznych ran, jakby odpowiadała

za rozkwit jabłoni w wysuszonym chruście, albo popiół w kałuży
spierzchniętych chmur. Mówi, że marzy jej się łóżko dla dziecka.
Gobelin z drzewa, na którym stara para wyryła karawan. Ślady
— chłodne jak spody liści, zanim dom ulegnie śniegowi.

z cyklu: o wychodzeniu na swoje


number of comments: 2 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 december 2015

Autobusy wypluwają przechodniów

W Londynie, którego nie rozumiem, dobre jest
dokarmianie ludzi, wymyślanie języków. Pomiędzy
 
ulicami, teatralni statyści zasypiają nie szukając
bram. W chmurach gołębi, deszcz wymazuje miasto
— jakbym najpierw o tym napisała,
a później przeżyła.


number of comments: 4 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 18 december 2015

Koło popychane kijem

[cień I (dotykać wilgotnej kory drzew)

Dobrze mi tam, jak wtedy, kiedy stara sąsiadka przyniosła pierzynę,
pod którą ciągle chciałam leżeć, a wcześniej mówiła, że wyciągnie pod nią nogi.
Zimą gdy poszłam przez pola, pod koniec wsi, ktoś dał mi kawałek chleba,

a pachniał tak, jakby sam był chlebem, pomyślałam: zabrać ten zapach,
którego nie strząśniesz w biegu. Jednak trwał tyle, co deszcz ziaren owsa przed
poświęceniem pól, lub przyozdobienie Maryi plecionkami z zeszłorocznej bibuły.
(Może nawet był samym znieruchomieniem w zapatrzeniu).

cień II (zapocone okna)

Już nie spotyka ludzi, tylko ptaki. Wylatują przez dziurawe zasłony, tracą dzioby,
zużywając skrzydła, kształty. Zbite w jeden wir, łączą się, rwą, istniejąc nadal,
chociaż trudno je nazwać. Niewyrażone nic nie znaczą. A może zbyt wiele,
jak rodziny żyjące na tle fototapet. O nic nie pytają bóstw, Jezusa,

żeby gwałtownie nie nabierać powietrza, sceny widzenia mają w sobie.
Nawet kulki naftaliny. Zimno z wywieszonych pościeli. (Pióra ze sroczego brzucha
w ogrodzie dzieją się, jak płatki kwiatów sypane w Boże Ciało. To dziwne,
że nie rozwlekły go koty. Noc. Deszcz).


z cyklu: z bliska już jej nie było


number of comments: 4 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 14 december 2015

Kontaminacja

Patrzę na drożdżowe palce obszywające stary koc
(czułość podczas zwijania nici, jakby trzymał niemowlę,
zdejmując śmietanę z mleka) po raz kolejny,

zmieniam gust. W szafie modlitewnik, lisi pysk na podłodze,
chociaż ich już nie ma: obrazki na ścianach, niby ludzie (matka
w sukience po kimś) przy kuchennym stole — a do niego
dobudowany dom, i święci

składający wizyty. Odwracają uwagę piętką chleba, jajkiem
rozbełtanym w wodzie. Dziadek śni babkę coraz szybciej.
Najpobożniej mydli pędzel do golenia.


z cyklu: dla nas


number of comments: 10 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 8 december 2015

O tym, jak nie poznałam matki

Pies który wybiegł z lasu, nie jest nasz, jakby sam
sobą zdziwiony (tak czasami wyglądają oczy matek,
rysowane przez dzieci), żeby dotrzeć na tamten brzeg

kładę się w gnijącej trawie, słucham: w(g)łosy, powstałe
z oddechu. Drzewo wyostrza się, niby pijak śpiewający
w bezprzedziałowym, by zmętnieć, odwraca uwagę
białą laską — i rozmyślałam tę myśl aż do końca. Czar

pryska, jak niepotrzebna Madonna, zaschnięte pędzle
przepełnione pyłem. Wymyślam

skrzeczącą wronę, dziecko upychające kawałki
bułek w kieszenie prochowca. (Słowa, które zbyt długo
na siebie czekały).

z cyklu: studium przypadku


number of comments: 2 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 5 december 2015

przemijalność — czyli nie jestem panią własnych słów

dzieci nienoszone na biodrze są jak niepewnie wijąca droga
wciąż widzę ją w snach klei się do stóp ale nie nabiera
wyrazistości jakby nie potrzebowała reszty mojego życia

klęcząca staruszka cały czas marzy o cudzie i jednocześnie
spodziewa się katastrofy a tyle z tego ile ze śmiechu
niewypowiedzianych słów z których wyjmuję rąbek miłości
łagodzę wzrokiem jakbym sama była dzieckiem powstałym
ze skóry jej piersi z wiszących woreczków nasion wciśniętych
między ramiona niby przehandlowane koty

pojawiają się nowe obrazy wiatr skrobie po smołowej papie
szukając zacieków z chleba z tętnic stamtąd błogosławiony
układa się w morze albo na odwrotnej stronie zdjęcia
rozmazuje datę i krzyż w dłoniach


number of comments: 11 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 30 november 2015

ślady

na zdjęciu siwe włosy w zmiennym świetle
migot firanki nad rozkwitłym słonecznikiem

przed domem szarookie dziecko które można
przykryć palcem zakleja niebo kawałkiem gazety


number of comments: 8 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 28 november 2015

nikt się w nas nie budzi (bóle fantomowe)

angielskie zimy są o wszystkim tylko nie o tobie
tam skąd wracają koty słychać trzask zamykanych okien
poza lekkim mrozem nasze są puby papieros kaszel
sąsiada (pluję na patyk i rzucam psu gorzką ślinę)

na ekranach wystawowych telewizorów rozgrzebane
mrowiska resztki jedzenia poruszają ustami — między
nimi plama której nie można wymazać językiem

świąteczne dekoracje jak wnyki na szczury kręcą z chmur
nagie kobiety o rudych włosach strugi zbierające w potok

przy furtkach nie ma psów które mogłyby ujadać


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 20 november 2015

Z ciał zwierząt wyrastają kwiaty (gruntowanie płótna)

Wydawało mi się, że całe życie powtarzałam to, czego ktoś nie zdążył,
a później zaczynało się ofiarowanie. Nie wiem, czy dlatego odgadywałam
Boga w tym, co już się zdarzyło, bo wtedy wszyscy zwijali ołtarze w tobołki,
a on odstawał na białym niebie. Czernił asfalt pode mną. Szukałam

sfory snów, czujności w obrazach zanim się nawarstwią w innym wierszu
— matki, która nigdy nie skłamała, kiedy prosiłam o gwiazdy wśród odłamków
ścian. Rozwidlające słowa, teraz, gdy prawie nie wiem jak ma na imię.

Ale gdy się przysłuchać trawom, to podobno można zobaczyć własny strach.
Parapety poorane woskiem, niby owce w wiosennym deszczu. Kruche kształty
modlitw i zaczynianie od nowa, jak dziecko, opłakiwane w kilku językach.
(Jakbym szła z miejsca, do miejsca, dla samego ruchu).

z cyklu: studium przypadku


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 13 november 2015

Grudniowe nieba w ciągłym milczeniu. Portrety

Dom, który opuściłam jest cichy, podczas gdy kufer lubi obrastać
w rzeczy. Jest po niej, więc przepełniam go obrazkami dzieci:
w nich zawsze widzę najwięcej pociągnięć farb — zewnętrznych
i wewnętrznych narracji rozciągających się na niewidzialne postaci,
porcelanowe zwierzątka w fenomenach światła, mgielne lampy
pozbawiające szczegółów, chyba że wcześniej doświadczę swoich

korzeni, (co już staje się rytuałem). Wtedy każda kreska potrafi być
mapą, powolną litanią, i rzeczywiście niczego nie przemilczam. Moje
dłonie zawieszone pomiędzy niewidocznymi punktami, splątane
ze sobą sznury, rozchodzą się jak pęknięcia w tkaninie, a każda imituje
czyjąś obecność. W fałdach koca ukryte zachody zacinają śniegiem.
Miejsce, które pozostawimy na kapliczkę, jakby serce skoczyło ponad

rzeką. Na przeciwległym brzegu miasto — cząstki  elementarza —
chłopca wszystko dziwi, więc mówię, że dogaszamy jesień. Pożółkłe
pnie, jak dublowani ludzie, którzy w istocie tym różnią się od świata
poza ulicznym ruchem, że są niczym reakcje na niedoskonałe obrazy
z dzieciństwa. (W każdej chwili tutaj chcę wszystkie z powrotem,
choćby były przerysowane).


number of comments: 3 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 6 november 2015

Kolor zaschniętej śliny. Ożywianie.

Lucyna bez współczucia rozkłada gazety, zarówno z dzisiejszej
jak i niedzisiejszej perspektywy, wycina zdania, rozsypuje: wargi
na wargach. Majtki przewieszone przez dziecięcy wózek
nie potrzebują nikogo, kto wprawiłby je w ruch, dlatego słowa

wyrywane z gazet, opierają się na grze cieni. Animuje je,
niby wymyślonych kochanków, chociaż brzmi to prowokacyjnie,
Lucynie chodzi o proste odbicie rzeczywistości. Jak fotografia
na winylu, którą dotykała z łóżka, aż sama stawała się głosem.


number of comments: 10 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 november 2015

Uczę się chować w wiązce siana, bawić w dom

Zdaje się, że jest rano, albo wrześni się ziemia w ogrodzie,
gdzie czas pochował psa, który nigdy nie skomlał. Kruk
wyjada chlebową głowę lalki, nawet kiedy ją gubi

w ociężałym ruchu chmur. Twój głos — brzuchate trawy
kwitnące bez umiaru, gorączkują jak dzieci. (Będę to miała
po tobie, jakbyś przyszła na moje miejsce). Gdy

plenią chwasty, w kuchni ślepy kot, o oczach pełnych
mroźnego powietrza, ściska się w sobie, jakby chciał wypluć
łyko człowieka. (Coś, co jeszcze może się przydać).


number of comments: 7 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 30 october 2015

Pamiętam słowa, chociaż zapomniałam dźwięki głosów

Podobno najlepiej się nie urodzić, jednak kiedy zaczyna kpić
z wiązek kości, tydzień dogania miesiąc, a oni obkruszają
niezapisywalne fale przyboju (koronkowe ręce na łóżku). Ten,

i tamten świat, wycieńczenia świtów, co ich nie dostrzegamy
na jawie. Kto by im błogosławił, że nie mają dzieci, które mogłyby
za nas wybierać gęstą zupę z proszku, strugać chleb. W tle
świąteczne zdjęcia, jakby urosły kosztem ciał. Wdychają cudze

doraźności, wielokrotne twarze kobiet. Nic,
czego można się uchwycić. (Śmierć jest tym,
kogo przed nią udajemy).


number of comments: 18 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 21 october 2015

Potrzeba wiary

Mięsne muchy wznoszą się do ciosów, i wydawałyby się aniołem,
gdyby zawisły nieruchomo. W sieni, dziewczynka oczekując śniegu,
wabi ćmy i zawija je w zielony papier, jak w ślepia zarobaczonego kota,
który trze ogonem o posadzkę. Przez okno

przerośnięte piąstkami, turlająca butelka — nieprzyswajalność kształtu,
niczym origami z samych ruchów. Wioska jak w zabawie w chowanego,

bredzi chałupy, kilka bliskich osób. Z resztek folii broczą szklarniane żebra.
Trzydziesty rok zapamiętuje naszą ściętą jabłoń, żyłam w niej i żyłam,
jak wrony zagęszczające gałęzie, niewidzialne sowy zimą. Parę miejsc
z poprzedniego życia. Żarówka dynda na drucie, jak znajomy
skowyt psów.


number of comments: 6 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 3 october 2015

Rozgnieżdżenie

Twoje noce niby mężczyźni znikający na pokuszenie. Wyliniałe
laleczki w zapomnianych witrynach: ktoś odłożył im głowy na kolana
by nie powtarzały naszych ruchów. Moje są

kobietą w peruce, komarem pełnym twojej krwi, (dlatego
na widowni nie ma dzieci). A wszystko przez próby opowiedzenia ciał
pociętych drzewami — wiatr wyrywa z nas echo — stada wróbli
ciągną za sobą uwite gałęzie, które znaliśmy z dotyku. Kwiaty gorączkują
w oknie, piasek podrywa drogę.

Szkoda, że nią nie jestem. Krótką trawą, suką
której ktoś wytargał kamień z pyska.


number of comments: 5 | detail

supełek.z.mgnień

supełek.z.mgnień, 29 september 2015

Zawodzenie

Anna zamiast podlewać kwiaty, nic do nas nie mówi.
Patrzy tak ostrożnie, gdy z cerowanej kieszeni wystaje
obrzynek jabłka: uwierająca czerń paznokci jak linoleum
przed leżanką, zapowiada przedwiośnie.

Wspólne rękawy na wieszaku, niczym przeciwieństwo
doskonałych Madonn, mogą zwiastować wojnę. A my
zwlekamy światy w sobie, niby wierszyki
zmyślamy Boga.


number of comments: 6 | detail


10 - 30 - 100  



Other poems: Niech spadnie, Terapia krzykiem, Wyczerpywanie. Z fotografii w intencji czerni i bieli, Pod wiejską latarnią, Nieprzerwany pejzaż, lub scenka rodzajowa, Portret tonalny, Żeby wracać, Nadal tracę sny, w których mnie nie ma, Poza kadrem, Przydrożne niebo, Scenografia, lub portret rodziny z czasów starości, Pojedyncze istnienie, skryte w rysach twarzy, Uderzające podobieństwo, Wyglądało to na zabawę, Świeży ślad deszczu, Chemiczna koronka, Szprosy jak krzyże, Na chwilę, i nigdy więcej, Po każdej miłosnej nocy. Odgałęzienia, Mamidło, Zbiór zmyśleń, i wiersz, który się rozpada, Sen z fusów, Nie nauczyłam się wyczuwać na dotyk, Trawy pochłaniają wszystko, Zmilczane, Oprócz ciszy po nas, Podkład pod szczapy ognia, Madonna z laurowym skrzydłem, Ze szczyptą szeptu, Komuś ucieka czarny balonik, Latawiec z łopianu, Na pograniczu nieba w tobie, Nów. Gdy odchodzimy, Koincydencje, Reintonacja, Napierśnik, Dni bez końca, noce z przeszłości, Jakby zawsze było więcej rzek, niż brzegów, Retrospekcja poklatkowa, Wszystko oprócz słów. Studium intymne, Nawet jeśli bez słów, Po-szmery, Ze współczesnych przedstawień, Wszystkie życia Anny, w oparciu o nieistnienie, Kobieta, która szkicuje. Pierwsze słowo, Stany pośrednie. Rytuały, Popielnik, I dlatego cisza, Odkłamywanie, Lęg, Rozbłyski w wirowaniu ćmy nad lampą. Reinterpretacje, Tam, gdzie topi się kocięta, Wysłyszeć, Pomiędzy powrotami, W samowidzeniu (nieobecność), Zatopiony krzew, Miniatura, Żeby odejść, Bezpowrotność, Jakby dwa liście ocierały się o siebie, spadając, Pamiątki po narodzinach, W świetle przedranka, strach na wróble wygląda jak żebrak, pod pachą niosę chleb, Brzegi chmur, niby rany, Z dnia na dzień, A jeśli tam nic nie będzie, albo będzie wszystko?, Rysy. (Nic pięknego), Komuś ucieka czarny balonik, Cienie, Płaty słów, Kruki biorą się z dźwięku, Obrysowania, Zatopole, Zrównania, Drzewa najbliższe drodze, Podwórko utwardzone orzechowymi łupinami, Uchylony popielnik, O smugach na linoleum, Resztki obrazów, Nie ubędzie słów, Pochlipywanie, zmęczone ekrany (kawałki szkła i żadnego kina), Portrety bez twarzy, Nieprzypadkowo, Zawężanie chwil, Autobusy wypluwają przechodniów, Koło popychane kijem, Kontaminacja, O tym, jak nie poznałam matki, przemijalność — czyli nie jestem panią własnych słów, ślady, nikt się w nas nie budzi (bóle fantomowe), Z ciał zwierząt wyrastają kwiaty (gruntowanie płótna), Grudniowe nieba w ciągłym milczeniu. Portrety, Kolor zaschniętej śliny. Ożywianie., Uczę się chować w wiązce siana, bawić w dom, Pamiętam słowa, chociaż zapomniałam dźwięki głosów, Potrzeba wiary, Rozgnieżdżenie, Zawodzenie, Usłyszeć, że się jest, Zanim słowa. Obrazobranie, Przedproże, świat aż zwidniał, Jakby szemrało sitowie. Pobłyski, mimo braku miejsca, później wskoczę do wody by przybliżyć to miejsce, Martwa ziemia w reklamówce, Z bliska i tak gorączkowo (anatomia), nieskończoność. przed telewizorem, Mokre trawy poją ziemię, włóczkowe serce, a wiesz, że rzepy we włosach mogą udawać koronę?, Poza tą chwilą, wyraźne przywidzenia zaledwie przykuwają uwagę, m.in.,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1