11 march 2012

Księgarnia



Nie chcę na końcu życia odkryć, że przeżyłam tylko jego długość. Chcę przeżyć także jego wielkość.
Diane Ackerman


Wnętrze przypominało trzewia wielkiego przeżuwacza. Zaglądający tu popołudniami klienci różnili się od tych, którzy przychodzili rano, po otwarciu. Sabina nie potrafiła powiedzieć, na czym dokładnie polegała różnica, ale ją czuła. Sama odwiedzała to miejsce właśnie wieczorami, niedługo przed zamknięciem. Była to pora, kiedy sklep oddychał wolniej, może ze zmęczenia, a w powietrzu unosił się zapach, jakby przeglądane od kilku godzin woluminy wydzielały woń ogrodów, uśpionych między kartkami papieru.

Nikt o tym nie mówi, ale przychodzi się tutaj po wolność, tak
przynajmniej to rozumiała Sabina, która traciła w tym miejscu poczucie
czasu. A było ono szczególne, bo księgarnia zajmowała kilkupiętrowy
budynek z witrażami w oknach i dużym świetlikiem w suficie, widocznym z
parteru.
Fotele ustawione dyskretnie, w miejscach, gdzie nikt nie potrąci
zaczytanych, kuszące zapachem słodkiej wanilii kawiarenki na piętrach i ciszą na granicy z muzyką, jaką może tworzyć drgające nieuchwytnymi oddechami powietrze.
Jeżeli realizowały się tu zamierzenia marketingu, to również i marzenia klientów. Księgarnia "Na górce" była innym światem - takim pomiędzy dobrą powieścią a filmem ze szczęśliwym zakończeniem.

Gdyby ktoś chciał doszukać się w Sabinie romantyczki i marzycielki,
przyszłoby mu to z łatwością, a jeśli osóbki konkretnej i zasadniczej,
to też nie miałby kłopotu. Była jak księżyc o dwóch stronach, a jednak zawsze ta sama. Nawet jej imię, które dostała po cioci, wydawało się zarówno gładkie, jak i drapieżne.

- Przepraszam, czy mogłabyś..., ojej - mogłaby pani przez chwilę
potrzymać Badiego? - Mężczyzna ubrany w sztruksową marynarkę próbował jej wręczyć maleńkiego yorka.
Dziewczyna odruchowo wyciągnęła ręce i poczuła mocny zapach męskich perfum. Psiak polizał ją po policzku, co raczej nie jest cechą nieufnych osobników tej rasy i przypatrywał się swojemu panu.
- Na ogół zastawiam go w samochodzie z kierowcą, ale tym razem jestem sam. Tu zaś nie mają nic przeciwko takim zwierzakom, nie wiem, czy widziała pani tę blondynkę z kotem?
- Tak - odpowiedziała Sabina, z zaciekawieniem przyglądając się nerwowym poszukiwaniom nieznajomego pod jednym z regałów.
- Czy coś pan zgubił? - zapytała nieśmiało, oddzielając wymawiane słowa.
- Jeśli powiem, że to kluczyk od sejfu, uwierzy pani?
- Dlaczego mam nie uwierzyć? W tym miejscu dzieją się dziwne rzeczy... nie zauważył pan, że tu nie ma zwyczajnych ludzi?
- A więc i pani tak myśli! - zawołał z radością, w tym samym momencie uderzając się o półkę sąsiedniego regału.
- Niech pan będzie ostrożny, można zrobić sobie krzywdę! - Sabina
wypuściła Badiego i sprawnie podtrzymała chwiejącego się mężczyznę.
- Proszę usiąść - pokazała stojący obok fotel.
- Przepraszam panią za kłopot... - nagle na jego twarzy pojawiło się
zaciekawienie, a dziewczyna zobaczyła, jak w uchylonych drzwiach mignął ogon yorka.
- Ojej, przepraszam, zaraz go poszukam! - szybko pobiegła w kierunku wyjścia i za chwilę znalazła się na ulicy.
Badi zaraz za rogiem obszczekiwał gołębie, którym ktoś sypał ziarno.
Miejskie ptaki nie przejmowały się piskliwym ujadaniem, bo wieczorna
ulica przyzwyczaiła je do hałasu i dziwnych odgłosów.
Dziewczyna zawołała psa. Przybiegł szczerząc figlarnie ząbki.
- I czy ty jesteś mądry? No powiedz sam! - Pies nie odpowiedział, co nie jest dziwne, bo chyba nie było znanej powieści o gadającym yorku.
Sabina zastanowiła się przez chwilę, czy zna jakąś, ale nie przypomniała żadnej konkretnej. Kreskówki, komiksy, może jakiś film? Ostatnio wciąż przywoływała sytuacje opisywane w książkach. Wszystko, co się wydarzało, mieściło w sobie schematy, były jak bariera, poza którą nie można przeniknąć. W głowie powstawały prototypy chwil, które stawały się rzeczywistością.

- Już zamknięte, zapraszamy jutro! - Strażnik przy drzwiach księgarni uśmiechał się do Sabiny, a może to jej widok, spowodował chwilową radość, bo wyglądała dziwnie, z Badim na rękach i haftowaną wielką torbą na ramieniu.
- Ale ja chciałam oddać psa!
- Wszyscy już wyszli, nikogo nie ma. A zapewniam, że sprawdzamy
dokładnie, poza tym są kamery. - Mówiąc o kamerach znów się uśmiechnął, tym razem z dumą.

- Sabina przyniosła pieska! - Dominik skakał wokół Julki, która po chwili dołączyła do brata krzycząc znacznie głośniej.
- Cicho, uspokójcie się, pies nie jest mój, muszę go oddać! - Chciała
uciszyć rodzeństwo, aby nie obudzić śpiącego już o tej porze ojca.
Niestety, było za późno. Pan Tomasz wyszedł z salonu z rozczochranymi brwiami i patrzył na córkę pytająco.
- Zajrzałam do was tylko na chwilę, chciałam pożyczyć... - nie miała
żadnego pomysłu, a nagle zabrakło jej odwagi powiedzieć, że myślała o przechowaniu psa - drabinkę, tę z biblioteki... - szybko dokończyła
zdanie.
- Weź ją, chyba, że ci jutro podrzucę?
- Tak, dziękuję, świetnie! - Sabina obdarowała wszystkich buziakami i wyszła.

- Co teraz zrobimy? Pokaż obróżkę, tam coś powinno być napisane...
Wewnątrz skórzanego serduszka, na równo złożonej karteczce widniał napis "proszę pamiętać, że nie lubi brokułów!"

Kot sąsiadki wylegiwał się na balkonie w kwiatkach, które Sabina
próbowała bezskutecznie pielęgnować. Nie rosły i nie było na nie
sposobu.
- Zmykaj stąd prędko, bo... W tej samej chwili podleciał Badi i zaczął
radośnie merdać ogonem. Kot się przeciągnął i otarł o psa, prężąc ogon.
- No i masz, starzy przyjaciele, pewnie z tej samej bajki! Zostańcie tu, zajrzę do kuchni.

- Absurd! Gdzie jesteś? - Głos z sąsiedniego balkonu brzmiał śpiewnym altem.
Sabina wyjrzała i po raz pierwszy zobaczyła sąsiadkę, która wprowadziła się miesiąc temu.
- Dobry wieczór - powiedziała jej nieśmiało i miała wrażenie, że skądś już zna stojącą naprzeciwko niej kobietę.
- Dobry wieczór! - odpowiedziała, znów tym samym altem.
- Przepraszam, czy to panią widziałam dziś w księgarni "Na górce"?
- Tak, byliśmy tam z Absurdem, to niezwykłe miejsce, jedyne w tym
mieście, gdzie podają tak pyszną kawę - mrugnęła porozumiewawczo. Po chwili dodała - proszę pamiętać, że Badi nie lubi brokułów... - i znikła, zamykając balkon.

Tej nocy Sabinie śniły się afrykańskie dzieci biegające boso za czerwoną piłką. Rano słońce przez niezasłonięte okno wdarło się jak intruz. Badi, który łapał na parapecie muchę, nawet nie spojrzał na dziewczynę.
- Jednak to prawda, jesteś tu! - powiedziała do zwierzaka i owinąwszy się szlafrokiem, poszła do łazienki.


Dyrektor patrzył na milczącą Sabinę i cierpliwie czekał, aż wyjdzie z
gabinetu. I tak uważał, że osobiste poinformowanie jej o redukcji kadr jest dużą uprzejmością z jego strony. "Młoda i zdolna" - pomyślał - "dostanie dobre referencje" - "coś znajdzie".

- Co się stało? - spytała sąsiadka, która wyrosła jak spod ziemi.
- Nie, nic takiego. Zostałam bez pracy - Sabina odpowiedziała
spokojnie, jakby mówiła o lekkim zdarciu naskórka przy otwieraniu
konserwy.
- Młoda jesteś, nigdy nikomu nie było lekko, a żadna warstwa nie jest pełna, w każdej czegoś brakuje, za to wszystkie razem są cudem...
Dziewczyna nie miała pojęcia, o czym mówi sąsiadka, postanowiła więc uznać ją za trochę dziwną, starszą panią.
- Jestem Eleonora, mówmy sobie po imieniu Sabinko - tą propozycją przerwała swój monolog o warstwach i całości.
- Zna pani... znasz moje imię? - poprawiła się - Oczywiście! Przecież
jesteśmy sąsiadkami - mówiąc to spojrzała na jej ręce. Zakryte długimi rękawami sukienki, wydały się znacznie starsze od ich właścicielki.
- Zapraszam cię na herbatę! - Propozycja wydała się Sabinie na tyle
szczera, że już po chwili siedziały na balkonie przy małym stoliczku,
przykrytym ręcznie dzierganą serwetą w kolorze kasztanów. Zielone
filiżanki z białym brzegiem i czajniczek od kompletu utworzyły widok,
który chciałoby się utrwalić na obrazku.
Dopiero teraz dziewczyna zauważyła, że sukienka, w którą była ubrana Eleonora, jest tą samą z poprzedniego wieczoru, tylko... Była odwrócona na drugą stronę! Nie założoną odwrotnie, bo ona miała dwie różne strony,
jak dzień i noc. Wczorajsza ciemna warstwa była teraz spodem, a na
wierzchu znalazła się łąka z makami. "Piękny materiał" - pomyślała, a w głowie, jedna po drugiej, pojawiały się metafory, opisujące znane
przeciwieństwa, zaczynając od dobra i zła, przez biel i czerń, do
delikatności z szorstkością.
Zamyśliła się i dopiero głos Eleonory, dobiegający z pokoju, ściągnął ją do rzeczywistego świata.
- Pozwól do mnie na chwilę, chcę ci coś pokazać!

W salonie stał biały fortepian. Eleonora otworzyła instrument i Sabina ze zdziwieniem zobaczyła czarne wnętrze.
- Chciałabyś na nim zagrać? Jest stary i bardzo dobry!
- Przepraszam, nie gram, nawet chyba nie mam słuchu, przykro mi. Chociaż... zawsze chciałam.
- Spróbuj przynajmniej dotknąć... - Eleonora wzięła rękę dziewczyny i delikatnie położyła na klawiaturze. Sabina wcisnęła dwa klawisze,
później kolejne i następne... Dźwięki brzmiały przyjemnie dla uszu,
składały się w dialogi, zawieszały w harmonijną całość. Powietrze pod
sufitem zaczęło falować, pokój zgarniał światło i wypuszczał jak
mydlane, kolorowe bańki...
Dziewczyna czuła, jak dźwięki instrumentu przechodzą przez ciało, miała wrażenie, że mdleje.
- Przepraszam, słabo mi, dziś, przez ten stres nic nie jadłam... - Nie skończyła. Dywan w salonie był miękki jak soczyste trawy.

Eleonora wachlowała ją japońskim wachlarzem i uśmiechała się ciepło. - Widzisz, potrafisz zagrać, to tylko kwestia instrumentu i odwagi.
Wszystkie warstwy pasują jak dobrze dopasowane klocki, każdy ustawia je po swojemu, ale kiedy się przyjrzysz, znajdziesz wszędzie te same elementy. Widziałam, jak wczoraj w księgarni wybierałaś książki. Ty o tym wiesz, prawda? Już dawno zauważyłaś, że każda z nich jest w istocie taka sama. Rozsypuje się słowa i znaczenia, aby składać marzenia,
odpowiadać na pytania o szczęście. Tylko wciąż szukasz czegoś więcej.
- Chodź, wypijemy naszą herbatę! - Czajniczek na stoliku nie ostygł,
lekko dotykany płomieniem z podgrzewacza. Eleonora przyniosła talerzyk ciastek.
- Te z brzegu są z wróżbą! - dodała mrugając do dziewczyny.

Znów przez całą noc śniły się Sabinie afrykańskie dzieci. Tym razem to ona grała z nimi czerwoną piłką.
Rano nie musiała się śpieszyć do pracy. Włączyła komputer i odebrała
pocztę. Przez kilka dni przyszło dużo reklam i już je miała skasować,
kiedy jedna zwróciła jej uwagę: "Projekt Afryka - wszystko o misjach".

Biuro znajdowało się na czternastym piętrze przedwojennego wieżowca.
Winda w starym stylu lekko stukała, a Sabinie wydawało się, że mruczy jak lwica. Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie w odbiciu lustra.

- Proszę tutaj poczekać - sympatyczna sekretarka wskazała miejsce przed gabinetem.
- Pani Renato, czy mógłbym prosić o połączenie z tą firmą, która
obiecała sfinansować mam szczepionki... - w tej samej chwili dyrektor zobaczył Sabinę i uśmiechnął się, jakby od dawna się jej spodziewał.
- To pan? - Sabina podskoczyła na krześle i zaraz wstała. - Szukałam pana, chciałam oddać Badiego, nic mu nie jest!
- Wiem, przerwał jej spokojnym głosem - Przeznaczenie ma na niego oko, chyba się zaprzyjaźniłyście? Mówiła, że jesteś dobrą sąsiadką!

Lista spraw, które Sabina miała załatwić przed wyjazdem wymagała czasu. Ku jej zdziwieniu ojciec nie był przeciwny, a nawet pochwalił ją za odwagę. Opowiadał o pradziadku, który w "latach dwudziestych" podróżował w Andy. Album z jego zdjęciami i książkę, którą napisał przed samym wybuchem wojny, trzymał w sejfie domowej biblioteki.
- Chodź, obejrzymy pamiątki dziadka Leona, tylko... zaraz, nie widziałaś
kluczyka od sejfu? - Ojciec był wyraźnie zdenerwowany. Na to wbiegł
Dominik z Julką, wyrywając sobie Badiego. I wtedy Sabina zobaczyła, że Badi uśmiecha się jakoś dziwnie.
- Ty nicponiu, oddawaj kluczyk! - yorkowi tylko ogon mignął w otwartych drzwiach.
- Ucieknie! Trzeba go gonić! - zawołał ojciec.
- Nie ma potrzeby, Przeznaczenie się nim zajmie, tak mi powiedział Los! -
tłumaczyła spokojnie, chociaż wiedziała, że i tak nikt nic nie rozumie.

- Jeszcze masz to ciasteczko z wróżbą? - Przyjaciel siedział w kuchni z Sabiną, która opowiadała całą historię.
- Mam, czeka na mój powrót, muszę wiedzieć, co robić dalej. - A będziesz przychodzić do naszej księgarni "Na górce", kiedy wyjadę?
- Będę, a jak spotkam Badiego... wiesz, chciałbym go spotkać!

Czytelniku, nie pytaj o zakończenie - to, co przeczytałeś, wciąż
trwa. Jeśli usłyszysz szczekanie pod drzwiami, wyjrzyj przez wizjer...


number of comments: 12 | rating: 8 |  more 

laura bran,  

świetne :)) tylko w jednym miejscu nieco się gubię: "Sabina zastanowiła się przez chwilę, czy zna jakąś, ale nie przypomniałam żadnej konkretnej." - nie przypomniałaś jej? :)

report |

lajana,  

:) Dziękuję Lauro, zaraz się przyjrzę (to efekt utożsamiania się autora z bohaterem ;) Pozdrawiam niedzielnie i ciepło, przeciwnie do aury! (Wróciłam ze spaceru. :( )

report |

Magdala,  

świetne, Lajano :)) masz rację z tą prozą :* muszę napisać o księgarni na Marszałkowskiej 6. już jej dawno nie ma, ale mieszkały tam duchy mieszkańców ze starej Warszawy.

report |

Magdala,  

świetne, Lajano :)) masz rację z tą prozą :* muszę napisać o księgarni na Marszałkowskiej 6. już jej dawno nie ma, ale mieszkały tam duchy mieszkańców starej Warszawy.

report |

lajana,  

:)) Jasne! Koniecznie i w ogóle Magdalko zdaje się też mam fazę na takie właśnie warszawskie klimaty, niechby tylko czas dał fory, żartowniś, zawsze ma coś w kapeluszu. ;) Dziękuję, że znalazłaś czas na czytanie - buziaki!

report |

Magdala,  

zawsze znajduję na czytanie, Ciebie :) nie mam fazy na nic. ale cieszę się z Twojej dobrej formy. ściskam Cię Laj. buziaki!

report |

Ania Ostrowska,  

Sympatyczna opowieść, przeczytałam z zaciekawieniem, choć fatalna edycja tekstów na Trumlu po raz kolejny wystawiła moją cierpliwość na ciężką próbę. W paru miejscach widziałbym niewielkie zmiany; daj mi znać, jeśli byłabyś skłonna je rozważyć. Pozdrawiam :)

report |

lajana,  

Z edycją się faktycznie poddałam! Poklikałam podglądając na dwa okna, jedno z edycją, drugie z widokiem, jednak i tak efekt pracy jest nieprzewidywalny. :( Chętnie poznam Twoje uwagi. Dziękuję za poczytanie, proza to nie poezja, zarówno jej tworzenie, jak i odbiór, wymaga czasu, czasu, czasu. Dla "kobiety pracującej" to niezła gimnastyka! Pozdrawiam!

report |

lajana,  

Dziękuję! :)

report |

lajana,  

:) Dziękuję Aniu, dopiero zobaczyłam Twój komentarz. Zajrzę do niego jeszcze spokojnie, jak tydzień przestanie krzyczeć! ;) A scenka z ptakami; one w mieście wcale nie śpią, nawet spać nie dają... Miłego dnia!

report |

Ania Ostrowska,  

przepraszam, usunęłam

report |

Szel,  

odpuscilam sobie czytanie po cytacie

report |

lajana,  

:( nie lubisz p. Diane? Rozumiem, ale pochodzenie nie zależy od człowieka, a umysł ma niesamowity...

report |

bosonoga,  

Przeczytałam, ale jeszcze wrócę w wolniejszej chwili... Lubię Twoją prozę :-) Pozdrawiam o poranku :-)

report |

lajana,  

Bardzo dziękuję Bosonoga za te słowa. Pisanie nie tylko w czasie bywa kapryśnie, ale i w motywacji, bo jeśli "tak", to po co, a więc może "nie". Tej filozofii nie oszczędzą rozterki autora. Pozdrawiam. Buziak! :)

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1