19 march 2014

duma

wsiądę na rower i załatwię to w końcu. nie traktuj mnie jak wroga. teraz musisz odpocząć, kto wie czy nie zasnąć na dłużej. już mi nie potrzeba twoich głasków i dopowiedzeń. widzisz? jestem ubrana. skompletowałam dokumenty. nie boję się zostawić cię samej w domu. doskonale orientujesz się co, gdzie i jak należy zachować się po omacku. rozumiem, boisz się ciemności, dlatego mówię odpocznij.

świetnie. rowerzysta to utrapienie dla pieszych i zmotoryzowanych. trabią i klną. chodnik dla ludzi, ulica dla aut, krawężnik dla mnie. nie znam się na sztuce cyrkowej, dlatego wpycham się pomiędzy i brnę w historię. ta opowieść nie będzie miała końca. ale utnę ją w pewnym momencie. dla dobra obojga. 

instytucja państwowa. kolejka do kasy, chociaż do otwarcia została godzina. najbardziej potrzebujący są pierwsi. zioną i chłoną wczorajsze pogorszenie pogody. ich duch ulatuje nad nimi i chmurzy się nawet tu, w środku. zostawiam rower przed wejściem. dzięki Bogu jest starszy ode mnie, nikt na niego nie poleci. trzy schodki, przerwa, potem pięć. i pierwsze zderzenie. pan w granatowym kombinezonie i rękawicach posypuje plamy moczu chlorem.  
dla niecierpliwych nie ma tu miejsca. potrzeby należy załatwić w domu. toaleta nieczynna. są mili i cisi. poznaję matki, ostatnie w kolejce. pierwsi panowie na kacu. środek w rezerwie dla słabszych, żeby z jednej i drugiej strony mieć podparcie. wchodzi kobieta z dzieckiem. od razu poruszenie. pewnie chce bez kolejki. i chce i może, takie jej prawo. wisi jak byk na kartce, zapisane drukiem. ale ona już wie, nic z tego. swoje wystała i wystoi, jeszcze długo stać będzie. 
od razu poznać pracowników. z nikim się nie witają, choć znają tych ludzi z ich domów. teraz mijają jak zarazę. mam wrażenie, że wstrzymują oddech, bo robią się czerwoni. a może wstydzą się za siebie. szukam drzwi odpowiednich dla mnie. żeby wejść i nie kołysać się więcej w miejscu, udając członka kolejki.

pukam, powszechnie wiadomo - w urzędach nie ma potrzeby. ale grzeczność nakazuje. więc pukam. cisza. wchodzę.
pani za biurkiem patrzy na mnie, jakbym tańczyła na rurze, czego nie potrafię. milczy, ale wzrok pyta: czego.
- przepraszam, szukam kogoś, kto pomoże mi wypełnić i złożyć wniosek o zapomogę.
- a widziała pani tabliczkę na drzwiach? pracownik socjalny. biuro obsługi klientów jest obok.
- przepraszam. a jak bardzo obok? to znaczy obok wyjścia, wejścia, tych drzwi czy tamtych, po drugiej stronie?
kobieta marszy brwi i nie ukrywa, że moja złośliwość trafiła w nastrój z jakim przyszła do pracy.
- jak pani wyjdzie, w prawo, drugie drzwi. jest tabliczka. proszę czytać!

czytam, czytam, cholera. ale za dużo tych drzwi, a te były po drodze.
w prawo.
jest, jak byk. biuro obsługi klientów. nie pukam. wchodzę. dwie panie, szyba, blat, i oni, to znaczy my, klienci. ustawiam się w kolejce. jestem druga. przede mną pan, usiłuje wytłumaczyć pani, że dokarmianie kończy mu się w marcu, a jeśli wniosek może złożyć dopiero w kwietniu, a na rozpatrzenie czeka się 14 dni, to co on będzie jadł przez te dwa tugodnie. pani proponuje mu zaoszczędzić z tego co dostaje. muszę mieć niezłą minę, bo reaguje na nią, i szybko informuje pana, że w zamian postara się załatwić mu jakieś pieniądze, dodatek, czy jak to tam nazywa. nieublagalnie nadchodzi moja kolej. słyszą płacz dziecka. dranie. nie przepuszczą kobiety.
za mną ustawia się kolejny petent. przystojny ale obdarty. z godności, przez choroby i pewnie zmartwienia. stały klient, bo pani pyta czego jeszcze - a on mówi, że musi do szpitala, bo mu noga ropieje. a nie ma ubezpieczenia. i czy może o nie prosić. dalej nie słucham, bo teraz moja kolej.
- bezrobotna? 
- tak
- zaświadczenie
- proszę
- karta wizyt
- proszę
- świadectwa urodzenia dzieci
- proszę
- ksero dowodu, zaświadczenie z zusu, zaświadczenie z zasiłków mieszkaniowych, oświadczenie, podanie. jakie podanie? a po co pani przyszła?
- no... po pomoc
- ale jaką konkretnie, napisać, jedzenie, ubranie, opał, ludzie przychodzicie po pomoc, a nie wiecie czego wam trzeba.
pracownik socjalny zadzwoni i przyjdzie z wizytą, mamy na to dwa tygodnie. później podejmiemy decyzję o formie pomocy. na to mamy miesiąc. proszę czekać.

nie czekam, wychodzę.

dziecko nadal płacze. kasa już czynna. podchodzę do kolejki.
- proszę spojrzeć, matki z małymi dziećmi, kobiety ciężarne, poza kolejnością. proszę, niech pani tu podejdzie. 

mogło być gorzej, mogłam na przykład przeklnąć, albo uciec. albo powiedzieć pani za szybą, że jej nie życzę takiej siebie, i że sytuacja ludzi nie zawsze ma z nimi związek. 

przed wyjściem spotykam pana Maćka
- o, to pani, a co pani tu..
- dzień dobry, a nic, załatwiam coś dla kogoś
- a pani to wszędzie pełno, gdzie trzeba pomóc, ja nie zachodzę bo teraz tu mi grosz dają. ale jak pani coś uzbiera, jakieś puszki, i mięsko z zamrażalnika, ja chętnie zajdę jutro. pani taka dobra, żeby nie ten wtedy bochenek i mleko, to bym chyba z głodu umarł.
- och, dziś wyjeżdżam, bardzo mi przykro, ale jak tylko wrócę, znajdę pana i coś podrzucę. tam gdzie zawsze? tam pan bywa?
- tak jest kochanieńka. to dobrze, dobrze. poczekam. mam tu teraz od nich grosze. na chleb wystarczy. i puszki dla kotów.
- dla kotów też coś podrzucę, pan się nie martwi. do wiedzenia.


nie przez wstyd. nie bo czuję się lepsza. ale przez nadzieję, którą on ma we mnie. nie wolno ludziom odbierać chleba, który się im wcześniej dawało.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1