28 june 2010

ROZDZIAŁ V "Arystokrata w płonącym domu"

Leszek
Miałem tą przyjemność poznania go w ostatnim tygodniu pobytu. Mimo to już od trzeciego dnia spędzaliśmy czas na rozmowie. Leszek był człowiekiem dotkniętym przez los. Miał jednak dość ciekawą i pełną przygód przeszłość. Trafił do szpitala, bo nie chciał opuścić swojego ogrodu działkowego i przeprowadzić się do rodziny. Kilkakrotnie trafiał do szpitala z odmrożeniami i chorował na przewlekłe zapalenie płuc. Jednak wolał swoją nie ogrzewaną altankę od ciepłego domu u syna. Nie pomogły naloty policji i przymusowa eksmisja do domu syna. Na drugi dzień wracał na swoją działkę. Rodzina zorientowała się, że lepiej siłą go stamtąd zabrać niż pozwolić mu tracić zdrowie w jego norze. I tak po n-tej wizycie przedstawicieli prawa Lechu nie wytrzymał i zabarykadował się w altance. Było wywarzanie drzwi i szamotanina.
Taka notatka służbowa wystarczyła synowi aby skierować ojca na obserwację psychiatryczną. I tak Lech trafił do nas.  Kiedy z nim rozmawiałem nie opuszczało mnie wrażenie o dużej inteligencji i niemal „arystokratycznym” sposobie zachowania.
Miał w sobie bijącą życzliwość. To wszystko przemieszane z poczuciem własnej wartości i pewną dumą. Dumą z wyborów życiowych i własnych dróg. Był nad wyraz uprzejmy i łagodny. Wszystko to sprawiło, że opuścił Obserwacyjny równie szybko jak ja – trzeciego dnia. W dniu w którym trafił na obserwacyjny zmianę miała moja ulubiona pielęgniarka Anna. Jedyną możliwością rozmowy z pielęgniarkami była chwila, kiedy zastępowały salowych w pilnowaniu drzwi obserwacyjnego. Miałem wrażenie, że Ania lubiła tam siedzieć. Wtedy ja niby z nudów przychodziłem pod salę i ucinałem pogaduszki. Lechu był już kilka godzin na sali. Usłyszał naszą rozmowę i przyłączył się do nas. Już wtedy zauważyłem, że jest szarmancki i potrafi prawić komplementy. Kiedy wyszedł na ogólny odnalazł mnie na mojej sali i zaprosił do palarni. I to już stało się naszym zwyczajem, kiedy któryś z nas chciał pogadać zwyczajnie wołał drugiego i siadaliśmy to na stołówce, to przy obserwacyjnej to w oczekiwaniu na wrzątek do kawy czy herbaty.
 
Leszkowi aż przyjemnie było sprawiać przyjemność. Wystarczyła drobna przysługa małe nic. On potrafił wszystko potraktować jak wielki dar serca. I nie chodzi tu o „udawaną wdzięczność”. To było coś na styl szacunku dla dającego. Więc często dzieliłem się z nim tym co miałem.
Kolacje i śniadania nie należały do tych sycących. Tym bardziej, że obiad około 13.00 kolacja o 18.00 a śniadanie dopiero przypadało na 8.30 następnego dnia. Jeśli nie było zapasów… głodówka murowana.
Od kiedy Leszek trafił na ogólny zaprosiłem go do mojego stolika. Jadaliśmy grzecznie i z wszelkimi manierami. Rozmawialiśmy o gustach kulinarnych o jakości posiłków. Leszek chwalił każdy. Czasem wspominał o tym co jadł żyjąc na działce. O tym ile wysiłku kosztował fakt aby to było przynajmniej ciepłe… a tu… jak w pałacu.
Kiedy rodzina przywiozła jakieś smakołyki – przynosiłem je do stołu. I tak kolacje z wychwalaniem plasterka żółtego sera czy kiełbaski stawały się wykwintnymi daniami w drogich restauracjach. Wszystko dzięki Leszkowi.
 
Taki był Leszek




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1