23 june 2010

ROZDZIAŁ I "A my nie chcemy uciekać stąd !"

Najpierw wąskie szparki. Światło znalazło szczelinę, wdarło się igłami pod powiekę. Powoli, bezceremonialnie rozchyliłem je szerzej. To nie prawda, że w takich momentach powoli się człowiekowi przypomina, co, jak i dlaczego. Chciałbyś...
Uderzyło wszystko, natychmiast, jednakowo i mocno. Całe wypomnienie jedenastu godzin umierania. Wszystko natychmiast znalazło się w głowie. I natychmiast zabolało. Teraz już nie pamiętam co bardziej, czy myśli, czy szwy na przedramionach, czy “zakotwiczony” wężyk od bezceremonialnie “zainstalowanego” cewnika. Odwróciłem głowę i zobaczyłem twarze. Wszystko to razem spowodowało nieartykułowany szloch... debilne, takie “przewidywalne”. Rozpłakał się... kurwa, ja chciałem być twardy. Odwróciłem głowę w stronę ściany. Coś mówili, coś równie sztampowego jak moje szlochnięcie. Miałem to w dupie. Czekałem, aż pójdą. Nie dla tego żeby zostać sam, żeby cierpieć, żeby pomyśleć. Chciało mi się cholernie pić.
- Pan musi się leczyć – powiedziała z udawanym wyrazem troski na twarzy.- Są szpitale w których pomogą Panu pokonać problemy i znaleźć sens życia. A kiedy Pan wróci i spotkamy się następnym razem odpowie Pan “tak” gdy zapytam “Chcesz żyć?”.
Patrzyłem na nią i z lekkim uśmiechem, nie za bardzo, bo jestem w końcu w depresji. Przez głowę przeszła mi myśl: “To może być wyjście. Jakieś rozwiązanie. Przecież teraz nawet nie wiem co z sobą począć. Nie mam domu, nie dam rady pozałatwiać wszystkich problemów. A szpital będzie takim azylem, ucieczką od bagna w jakie sam się sukcesywnie w czasie kilku minionych lat wpakowałem.
Zgodziłem się.
- Ja się dziś zorientuję gdzie jest miejsce. Podzwonię i załatwimy panu pobyt od jutra. Co pan na to? - No to super, od jutra. Prosto z chirurgii do szpitala. Pasowało mi to! Udałem, że się zamyślam ze wzrokiem wpatrzonym w jeden punkt, pokiwałem potakująco głową. Byle się wyrwać... byle daleko od wstydu i tego żałosnego “Tak mi ciebie szkoda” w spojrzeniach ich wszystkich.
Przyszła mama. To była trudna chwila. Pewnie jedyna przyszła mi powiedzieć, że jestem ostatnia świnia, tchórz i skurwysyn... nie powiedziała.
- Co ty chciałeś mi zrobić? - zamurowało mnie. Tobie? Co chciałem Tobie zrobić? - Nic nie mówiłeś, nie dałeś nawet znaku... - ta kurwa, a te wszystkie ostatnie miesiące kiedy jak tępy nieobecny siedziałem z nimi, jak opowiadałem o kłopotach z J. Jak z łzami w oczach mówiłem “Ja nie wiem jak to będzie”. To było nic? Jasne, powinienem któregoś dnia na spotkaniu rodzinnym, przy włączonym TV z serialem w tle. Pomiędzy opowieściami snutymi przez wszystkich, jaki to ojciec był nerwowy, a wyrzutami szwagra do rodziny. Po trzeciej flaszce, oznajmić: “A ja moi mili nie dam rady już żyć. No i postanowiłem się zachlastać... Jak myślicie w te święta? Pasuje wam jeszcze jeden dzień wolnego po Wielkanocy – na pogrzebik?”. Wtedy by pasowało? Zrozumiałem i wtedy, że ani mama, ani oni, a już na pewno J nie zrozumie DLACZEGO. Uff, jak dobrze, że rano jadę do Lubiąża. Zero trudnych tematów, zero tłumaczenia się, użalania. Posiedzę w łóżku szpitalnym, będą mnie nabijać jakimiś prochami i pewnie “uświadamiać”, że życie ma sens. A ja pogram trochę człowieka z deprechą i posiedzę tam jakieś kilka miesięcy.
Pełen optymizmu, wieziony na noszach podniosłem rękę w pożegnalnym geście. Stali i chyba sami z podobnymi uczuciami odetchnęli w chwili zamykania się za mną drzwi karetki. No to uniknęliśmy wszyscy trudnych pytań i tego bolesnego poczucia “Też jestem temu choć trochę winny?”.
CDN




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1