8 december 2012

ROZDZIAŁ XI "Złotoryja "Świat śpiących"

Nie mogę się znaleźć. Po miesiącach ciągłego ruchu, akcji i nieustannego uczucia zagrożenia, świat tutaj jest taki cichy, śpiący. To nie są spokojni ludzie, to są widma. Nieobecne skorupy z których wyszła dusza i powędrowała gdzieś. Mam nieustające wrażenie, że za granicą wzroku, poza możliwością postrzegania jest szaleństwo. Niepokój i uczucie strachu. Musiało minąć kilka godzin żebym zrozumiał, że owego szaleństwa tu nie ma. To znaczy jest – przywiozłem je w sobie. Usiadłem w kuchni, jak wspaniale jest móc zrobić sobie kawę wtedy właśnie gdy tego chcę, nie gdy mi na to pozwolą. Na kuchennym stole leżały jakieś gazety. Czekając na wrzątek powoli przerzucam strony. Wchodzi kobieta, wita się i mówi:
- Możesz czytać? Oooo, to nie jest tak źle ! - zastanawiam się, co to znaczy. W pokoju dwóch facetów leży na łóżkach. Jeden twarzą w sufit, drugi twarzą do ściany. Nie śpią, nie odzywają się, nie reagują, nie istnieją, są. Otwieram torbę i zastanawiam się czy rozpakować swoje rzeczy. W „Płonącym domu” wszystko było na klucz, na zamek, spakowane, schowane. Pożyczali sobie, zabierali, przywłaszczali. Mój nabyty obłęd jest ze mną. Dziwne uczucie – chcę wrócić. Jeśli oni mają depresję a tamci byli szaleni... to ja chyba jestem szalony. Tutaj nie pasuję, chcę się cieszyć, że wyrwałem się stamtąd w tak spokojne i cywilizowane miejsce. Chcę zrzucić z siebie to co mam w głowie. Całe to napięcie Lubiąża. Niestety nikt tu nie chce, nie może, nie ma siły pogadać.
Terapia- słowo obce, znane tylko ze słyszenia. Mgliste pojęcie, dziwnej rehabilitacji umysłu. Siadają w krąg na krzesłach. Po głowie chodzi tylko wspomnienie spotkań alkoholików z filmów: „Mam na imię Rysiek -jestem alkoholikiem” „Witamy cię Rysiek”. Plecami do okna siedzi ona. Pani Magister, ostrzegali, by nie mówić do niej doktor, bo nie jest doktorem. Tu trzeba „Pani Magister”. Siedzi tyłem do okna, wpadające światło lekko przyciemnia twarz, wyraźniej zarysowuje kontury postaci. Śpiący wokoło zaczynają się kurczyć w sobie. Kurczyli się już na schodach do sali. Z każdym stopniem w górę stawali się bardziej małymi dziećmi idącymi do gabinetu dyrektora. Zaraz się będą musieli wytłumaczyć z gumy przyklejonej pod krzesłem, czy z porysowanej toalety.
Siedzą wokoło Pani Magister
- Mamy nowego pacjenta. Proszę, niech Pan opowie nam o sobie. - powiedziała. Nagle w środku poczułem jak wzbiera we mnie breja mojej przeszłości. Tama mojego tłumienia uczuć, ukrywania poczucia krzywdy i wybielania swojego ja zaczyna pękać. Serce zaczyna przyspieszać i wali pneumatycznym młotem. Ustawiam go w szczeliny tamy i wybijam dziurę. Uczucia i chęć ich wyrzucenia strzelają przez otwór, rozrywając tamę. Breja wraz ze słowami porywa wszystko. Potok słów się wylewa. Opowiadam o dzieciństwie, o młodości i mojej Anielicy i życiu z nią, o moich kłopotach z brakiem akceptacji. Mówię o oddalaniu się i o ucieczce do środka. O alienacji. O decyzji Anielicy o wizji rozstania z synem. Mówię o postanowieniu – skoro nie mogę już być z nim, nie chcę być w ogóle. Kończę.
Czuję się jak bym stał goły na środku, a oni patrzą i przyglądają się każdemu kawałkowi mojego ciała. Powiedziałem, wywaliłem, wyrzygałem. Stoję w kałuży zwymiotowanej brei, tej z wanny, lepkiej mieszaniny zimnej wody, krwi i moczu. Zaczęli pytać, czuję się jakby w moje nagie, stojące ciało wbijali wskaźnik. Kłują, obracam się i odpowiadam. Jestem wyczerpany, mam wrażenie jakbym chciał się bronić, odpychać wytknięte we mnie palce oskarżeń i zarzutów. Podli, korzystają z sytuacji i tratują nie tylko moje emocje ale też resztkę godności... boli, bardzo. Ale gdzieś w zakamarkach umysłu mam przekonanie – dla mojego dobra. Pani Magister kwituje wszystko.
– Zauważam u Pana mechanizmy uzależnienia, mam takie przeczucie. - kończy a ja jestem zraniony. Uzależnienie? Taka diagnoza, czy wszyscy, zawsze gdy nie wiedzą co mi jest, lub patrzą na moją przeszłość zasłaniają się uzależnieniem? Wkładają do szufladki jak dokument w archiwum, którego nie wiadomo gdzie włożyć. Stoją zdezorientowani przed szufladami z klasyfikacją z dokumentem w dłoni. Nie pasuje nigdzie. No dobra – wsadzimy go tutaj i po kłopocie.
Oddycham z ulgą gdy zaczyna się kółeczko, mówią inni, ja mogę już milczeć. Z każdą kolejną osobą budzi się we mnie przekonanie. Ci ludzie kłamią, pokazując siebie jako skrzywdzonych przez „onych”, jako ofiary złych ludzi i niesprawiedliwych osądów... gdzie są tamci z korytarza, z rozmów w pokojach, z pogaduszek przy papierosie. Wtedy, tam mówili inaczej, co innego. Mówili inaczej, jak pewni siebie, twardzi ludzie. Teraz są biednymi ofiarami. Jest mi głupio – ja się nie obtłumaczałem, ja nie szukałem usprawiedliwień dla siebie. Ja byłem szczery, dogłębnie nagi i otwarty na pomoc. Oni są pobieżnie powierzchowni. Byle powiedzieć coś, byle powiedzieć cokolwiek i pchnąć pałeczkę wypowiedzi dalej.
Gdy się skończyła „terapia grupowa” nie miałem odwagi patrzeć na ich twarze. Poznali mnie i jestem „rozpracowany” jako kat wśród ofiar życia. To ja krzywdziłem i trafiłem do świata skrzywdzonych. Stworzyłem pewną granicę, mur, drut kolczasty między mną a innymi śpiącymi. A tak bardzo chciałem pasować, być jak oni... nie udało się. Ja chcę wrócić do „płonącego domu”! Ja tu nie pasuje! Nie jestem ofiarą, jestem katem. A już na pewno nie jestem uzależniony.
Tak skończyła się moja prawdziwa terapia. Nie ma tu nic prawdziwego, są tylko pozory. Założyłem więc skórę owcy na sierść wilka. Będę tańczył w tym zespole, poznam kroki i poruszał się będę w rytm terapii grupowej. Popłynę z prądem rzeki zamiast stać w środku i stawiać opór nurtowi.
Biblioteka. W świecie śpiących i snujących się powłok ludzkich nie mam z kim i o czym rozmawiać, jak przeżywać, jak dyskutować. Tu wszyscy śpią. Zacząłem czytać. Kupiłem małą latareczkę i pod kołdrą, bo każą już spać po dziesiątej, czytam. Pierwszego dnia wstałem by zapalić. Kamera w korytarzu wychwyciła moją bezsenność. Spaliłem papierosa na tarasie, wracam. Zadzwonił telefon na ścianie korytarza. W środku nocy? Odebrałem.
- Słucham? - spytałem
- Czy wszystko z panem dobrze Panie X? - głos pielęgniarki.
- Tak. Tylko zapalić byłem. - odpowiadam.
- Nie wolno wychodzić z pokojów w nocy. A już na pewno nie na papierosa. Nie może pan spać? Proszę jutro rano zgłosić to lekarzowi, dostanie pan coś na sen. Teraz proszę wrócić do pokoju i starać się zasnąć. - trzask odkładanej słuchawki. Co tu się dzieje!? Nie mam prawa decydować o sobie! Będę czytał pod kołdrą. Rozumiem, na wszystko, co jest przejawem odrębności tu znajdę pigułkę. Nie możesz spać – mała czerwona. Nie możesz jeść -duża biała. Jesteś smutny – okrągła różowa.
Pewnego dnia zabolała głowa. Zgłosiłem, dostałem co trzeba. Następnego dnia po kilkuminutowej kolejce po leki.
- Dziś nic nie trzeba na ból? - zapytała wesoło pielęgniarka.
- A ma Pani coś na ból istnienia? - odpowiedziałem pytaniem, gorzko uśmiechając się. Dla niej to był wyszukany żart, dla mnie gorzka prawda.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1