11 may 2014

W niebyt

W niebyt
 
A wtedy powiedziałam jej, żeby się wyniosła. Dosłownie tak. Brutalnie. Moje małżeństwo było zagrożone. Bo dla niej zdrada była czymś zwyczajnym i niby żartem, niby serio raiła mu to tę, to tamtą. Mojemu mężowi, znaczy się.
 
Mieszkała z nami od pewnego czasu z konieczności. Po ciągłych przeprowadzkach,  zmianach  pracy nie miała się gdzie podziać. To trwało już od kilku lat, od czasu kiedy porzuciła męża. Nie tylko męża, również  dzieci. Mieszkała jakiś czas w Kraśniku dopóki nie umarło jej kolejne dziecko. Dziecko, które nie miało szansy na przeżycie.. Wodogłowie.  Ojcem dzieciaka był lokator, to z nim uciekła, mężowi zostawiając tamtych troje. To prawda, mąż, który nie dawał jej spokoju, dziś  powiedzielibyśmy - molestował, miał również dziecko ze służącą. Czuła się wiec poniekąd  usprawiedliwiona. Tak myślała. A tak naprawdę kochała  się w lokatorze bez pamięci. Ten facet jednak szybko ją porzucił. Kiedy urodził się kaleka była sama.
 
W Kraśniku znalazła pracę w zakładach przemysłowych, ale po śmierci dziecka zwolniła sie i przyjechała do mnie. Nie znałam wtedy jeszcze mojego obecnego męża, byłam sama, wynajmowałam pokój. Pracowałam. Miałam dwadzieścia lat, a ona o trzynaście więcej. Co mogłam zrobić? Siostra przecież. Jej mąż przez jakiś czas  nalegał na jej powrót.  Ona nie chciała. Czemu? Nie wiem. A potem było już za późno; ich dzieci wychowywała jakaś inna.
 
Miałam maleńki pokój, było ciasno. Spałyśmy w jednym łóżku.  Tu też znalazła pracę, bo w Peerelu nie było z tym problemu. Problemem  było zdrowie. Nic wielkiego, plamy na płucach. Dostała miejsce w sanatorium . Przyznaję, odetchnęłam. Dość miałam krępującego towarzystwa, a ona tam robiła nowe znajomości. Pojawił się pan Rybak. Gruźlik, mniej więcej po trzydziestce. Też chyba niezbyt ciężko chory.. Nie wiem co tam się działo w sanatorium, nigdy tam nie byłam, potem mi pokazała zdjęcia z potańcówki. Z Rybakiem w czułej pozie. Wydaje się, że traktowała go poważnie pomimo, że miał żonę. Obojgu im wycięto po kawałku płuca. Wrócili razem,  on przejazdem, a więc musiałam go ugościć. Myślałam, że jak kupię ser, to będzie elegancko, a zresztą kupić ser było najłatwiej, nawet bez kolejki. Rybak nie lubił sera, ser mu śmierdział. U niego na wsi sera się nie jada. Owszem biały, własnej roboty tak, ale żółtego nawet nie tknie. Kiełbasy nie ma? Nie, nie było.  Rybak wyjechał bez kolacji
 
Postanowiła szukać pracy w domach wczasowych, w sanatoriach. To jej ustawi życie. Mieszkanie,  wyżywienie. Rzeczywiście. Wkrótce dostała angaż w FWP jako księgowa zaopatrzeniowiec. I wyjechała do Jeleniej Góry..
 
Nasze kontakty były luźne, rzadkie. Wyszłam za mąż. Mieszkaliśmy z teściową, to był mój pierwszy własny dom, właściwie dom mojego męża  i układało nam  się nieźle. Wkrótce mieliśmy dziecko, syna.
 
Elżbieta, moja siostra, siostra przyrodnia, nie rodzona, zmieniała pracę dosyć często, a zmiana pracy bywała zwykle zmianą miejscowości. Pół roku, rok i nowy adres, zależnie od sezonu w FWP w tym albo innym domu. A może co innego? Być może była to konieczność? Wiedziałam, że gdziekolwiek była, z kimkolwiek zamieszkała zdarzało jej się  coś przywłaszczyć, zazwyczaj jakiś drobiazg, nic cennego. Mam po niej bardzo starą, lekko żółtawą  różę ze słoniowej kości.  Po przeprowadzce  pisała list o nowym miejscu pracy. List pełen entuzjazmu. Zapraszała. A gdzie tam! Jechać na koniec świata z dzieckiem? Syn chodził już do szkoły. Lecz w końcu się zdecydowałam. Tym razem była w Wiśle i miała wynajęły pokój, jak napisała, samodzielny. Z osobnym wejściem. Za domem zbocze góry. Nigdy nie byłam w górach! A więc jedziemy,  ja i syn.
 
Podróży nie pamiętam. Musiała być przesiadka, bo dojechaliśmy autobusem PKS,. Była na dworcu ona i jej nowy facet, o którym pisała w liście – narzeczony. Trudno, niech będzie. Pokój mieliśmy wspólny. Dwa łóżka. Ona z tym narzeczonym, a ja z dzieckiem. Była już wtedy po rozwodzie. O tamtych swoich dzieciach nie mówiła nigdy. Ja nie pytałam, nie wiem czemu. Było głupio, bo może zacznie płakać i co wtedy? Prawda, że nie mieściło się to w głowie, ale tak sobie ułożyła życie. Lubiła mężczyzn i  nie tylko seks. Po prostu się zakochiwała. Żal dzieci. Pewno tak. Podobno miała od nich wiadomości. Jakie? Coś tam  wiem. Podobno  nie chciały jej widywać.
 
A jednak noce były krępujące. Na szczęście moje dziecko spało, a rano kiedy oni wychodzili, zostawaliśmy sami. Wciąż padał deszcz. Stroma i śliska ścieżka tuż za domem, droga na jakiś zalesiony szczyt, może pagórek, nie wiem. Wróciliśmy, bo tam był tylko las. Nic więcej. A więc do miasta, w dół. Miasto, jak miasto. Zapamiętałam, tylko basen. Pomimo mżawki ktoś się pluskał. Poszliśmy więc do tego domu wczasowego na obiad z tego, co zostało  w kuchni. Dawała mi do zrozumienia, że dla niej to  nie problem. Ma tu chody. Problemem, wydawało się, był ślub z tym niby narzeczonym, bo się nie rozwiódł. Wiedziałam, że się kłócą i sytuacja zaczęła być napięta. Nie traktowałam go jak szwagra. Budził odrazę, bo podobałam mu się, byłam młodsza. To było bardzo krępujące, nieprzyjemne. To jego podniecenie wieczorami. Na szczęście tylko trzy wieczory. Jeszcze  wycieczka następnego dnia. Ale to męka. Ślisko. Nigdzie nie widać horyzontu. Wszędzie góry. Trzeba by było  chyba iść i iść, ale nie miałam na to chęci, syn też nie. I ta mżawka. Zbieraliśmy się do powrotu.
 
Potem długo nie było od niej wiadomości. Wreszcie, że szuka nowej pracy. Jakieś kłopoty z kręgosłupem. Depresja? Może. Tamten się zwinął. Znów jest sama. Przysłała fotografię z   innego domu wczasowego, siedzi na schodkach, z kimś rozmawia, a kto jej robi zdjęcie, nie wiem. Wygląda już na swoje lata, chociaż jak zawsze stara się być młoda.
 
I nagle zapowiada przyjazd.
 
Miałam pracę w urzędzie miejskim, wtedy prezydium rady narodowej, był już osiemdziesiąty któryś rok. Ela zobowiązała się prowadzić dom, sprzątać, gotować obiad i tak dalej. Nie bardzo mnie to urządzało, ale co mogłam zrobić?  Miesiąc, dwa.. Stawała się panią domu , no i zaczęły się te gadki z  mężem. O paniach. Ciągłe aluzje, ta czy tamta?  Jakieś namowy nie wiadomo na co. To właśnie wtedy powiedziałam. Po prostu -  wynoś się! Dałam jej kilka dni na załatwienie sobie czegoś do mieszkania.
 
Przeniosła się do koleżanki. Znalazła prace w rzeźni kurcząt. Nie miała do mnie żalu. Tak mi się wydawało.. Kto ją wie. Wygodniej było jej udawać, że wszystko jest w porządku. Było w porządku. Chyba tak. Płaciła za mieszkanie. Lecz osiem godzin  spędzonych w lodowatej hali nie wychodziło jej na zdrowie. Ale co robić, dobrze płacą. W dzieciństwie chorowała na krzywicę, ja tam nie wiem, bo prawie żeśmy się nie znały, miała coś jakby garb. Jednak wciąż jeszcze była dosyć sprawna, dawała sobie radę. I nadarzyła się okazja. W NRD potrzebowano pracowników w rzeźni drobiu. Zgłosiła się, pozałatwiała formalności, pojechała. No i dobrze. Można tam ładne rzeczy kupić.
 
Na pierwszy urlop przyjechała obsprawiona. W nowych kozaczkach, z nową torbą. Tylko że chyba jakaś inna. Była niskiego wzrostu w przeciwieństwie do mnie, a teraz jakby jeszcze mniejsza. Jak gdyby się zapadła. Mówiła że nie czuje się najlepiej, ale znów wyjechała po urlopie. Tym razem jednak wróciła znacznie szybciej. Poprzednie lokum było już nieaktualne, więc znowu zamieszkała z nami. Nie na długo, była naprawdę ciężko chora, o żadnej pracy już nie było mowy, lekarze, szpital. Była kaleką z postępującą chorobą kręgosłupa, ale zwierzyła mi się kiedyś, że musi mieć mężczyznę. To chyba przesądziło. To i renta. Znalazła w okolicy domek, wrośnięty w ziemię stary drewniak, była tam tylko jedna izba będąca jednocześnie kuchnią, wygódka na podwórzu, obok szopa, ale żyć można. Wynajęła.
 
Nie wiem czy pojawili się  mężczyźni, pewno tak. Słyszałam o kimś, kto przychodził do niej i chyba  nie na próżno. A ona miała zwyczaj żartować sobie z konkurenta. Oni to lubią, wolą to, niż sentymenty, wynurzenia. I zawsze miała papierosy, kawę. Kiedy zadomowiła się na dobre kupiła  kilka kur i przygarnęła koty, potem znalazła na przystanku bezdomnego psa. To były już poważne obowiązki. Całymi dniami czytała kryminały, które wypożyczała z biblioteki. Znała sąsiadów, bliższych, dalszych. Odwiedzał  ją mój syn. Tak. Nastolatek lubił ciotkę, dobrze się czuł w jej towarzystwie.
 
Był  u  niej również tego dnia. Przyszedł po szkole i czekał do wieczora. Jej nie było. Piec zimny, siedział w kurtce. Ściemniło się, to była jesień. Zamknął kury. Pies głodny, ale nie wiedział co mu dać. Wiec czekał. Potem zapytał właścicielkę, która mieszkała po sąsiedzku, gdzie ciotka może być. Sąsiadka nie wiedziała. A może pojechała kupić ziarno? Do miasta jeździ autobusem. Wieczorem jednak autobusu nie ma. Syn wrócił i powiedział nam, że ciotka gdzieś przepadła.
 
A ona wtedy już nie żyła.
 
Co parę dni jeździła  na bazarek. Tego dnia również.  I ktoś, jak zawsze pomógł jej wsiąść do autobusu, podał wózek. Do targowiska od przystanku było dość daleko, ale nie miało to znaczenia, lubiła być wśród ludzi, była wścibska. A w dzień targowy coś mogło się wydarzyć i rzeczywiście, coś się działo. W bocznej ulicy był sklep mięsny, a przed nim zawsze spory tłumek, a teraz tłumek dziwnie się rozproszył. Część ludzi pchała się do sklepu. Ktoś krzyczał
- Zaraz przyjedzie pogotowie!
To było coś. Postanowiła to zobaczyć. I tak musiała iść po kości, stanąć w kolejce do rzeźnika. Szła tam, skąd inni uciekali, ciekawa, co się mogło stać. Już była blisko. Widzi we wnętrzu sklepu zbity tłum, ludzie dawali jakieś znaki, a ona była na ulicy sama. O co chodzi? Ostatnim słowem jakie usłyszała było...
(Nie wiem).
 
Wieczorem wiadomość jeszcze nie dotarła, ale rano wiedziano na osiedlu, że w mieście wybuchł gaz. Są ranni, ci co byli w sklepie. Gaz w sklepie? A nie, nie w sklepie, na ulicy. A Eli wciąż nie było. W osiedlu nie ma telefonu. Syn czeka w domku ciotki, ja do pracy. A w mieście nikt nic nie wie. Tylko że ktoś podobno zginął. Lecz nie wiadomo kto. Dygoczę. Nerwy. Radzą mi  dzwonić do szpitali. Dzwonię. Nie ma. Milicja też nic nie wie i pogotowie również nie. W szpitalu mówią, żeby dowiedzieć się w kostnicy. 
 
Jest tam. Jedziemy obydwoje, ja i mąż. Dziwnie wygięte, połamane nogi. Stoję.  Nie płaczę, nie wiem czemu.  I tylko myślę z przerażeniem, czy żyła jeszcze, czy już nie, kiedy leżała sama  na ulicy wśród rozbitego szkła i gruzu.
 
Pogrzeb był na koszt państwa. Takie prawo, kiedy ktoś zginie z winy służb. Byliśmy my, sąsiedzi, niezbyt wielu, kilku starych znajomych i nikogo więcej. A przecież dopełniłam obowiązku. Szukałam ich adresu, telefonu. Znalazłam, zadzwoniłam. W domu była  ta ich przybrana matka i powiedziała, że powtórzy. Nikt nie przyjechał. Żadne z trojga dzieci. Dzieci? Nie, już nie dzieci. Już dorośli.
 
 
Kury oddaliśmy sąsiadom, koty znikły. Psa wzięliśmy do siebie.  Długo był z nami zanim zdechł. Ale niemrawy jakiś, smutny.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1