eyesOFsoul


godzina W.


Codziennie zadaję sobie pytanie: kim chcę być? Wiem jedno. Na pewno nie chcę być tym, kim jestem dziś. Chcę zmian. Rozpaczliwie potrzebuję zmian. Rozpaczliwie potrzebuję odnaleźć miejsce na ziemi. Rozpaczliwie próbuję odnaleźć siebie. Nie wiem kiedy tak naprawdę do tego doszło. Czy to był impuls? Czy ta myśl rodziła się we mnie długimi wieczorami, aż w końcu po prostu się stała? Nie wiem. Wiem natomiast, że tu gdzie jestem jest mi duszno. I że potrzebuję przestrzeni. Boję się jednak też tego, że kiedy dostanę przestrzeń - kiedy się odwrócę - za mną nie będzie już zupełnie nikogo. (Chociaż... czy teraz ktokolwiek tam stoi?)
Mówiłeś, że trzeba po prostu postawić sobie cel. A co jeśli się nie wie, co tak naprawdę jest celem? Co jeśli człowiek widzi spadającą gwiazdę i myśli: "Chcę być szczęśliwy", ale tak naprawdę nie rozumie tych słów? Jak je zrozumieć? Jakie książki przeczytać? Wśród jakich ludzi się obracać? Chciałabym zrozumieć, czym dla mnie jest szczęście. Czy chodzi o samego człowieka, który zdejmie ze mnie ciężar, który mam na barkach? Który powie: "Odpuść. Idź spać. Dziś ja się tym zajmę."? Chciałabym nie czuwać w nocy. Mieć głęboki sen. Iść spać ze świadomością, że jestem bezpieczna. 
Wiesz kim on był? On był kimś, kto mówił do mnie "Mała, nie pękaj" i ja w całej świadomości znaczenia tego krótkiego zdania, potrafiłam otrzeć łzy z policzków. Krótkie zdanie. Trzy słowa. A wierzyłam, że jak "nie pęknę" to dam radę. Myśmy się nawet osobiście nigdy nie poznali. Chcieliśmy iść na kawę, ale to wszystko tak jakoś odwlekło się w czasie, że później obeszło się bez kawy. Piliśmy ją co rano w swoich starych fotelach i tak nam było dobrze. Mimo to miałam wrażenie, że on jedyny znał mnie. Wiedział, co powiedzieć i w jaki sposób, by mi pomóc. By dodać otuchy i odwagi. Tak bezinteresownie. Co nas zbliżyło? Ten zakurzony blog, do którego czasem wracam. Myśli pisane na kolanie. Słowa wydobywające się w potoku szczęścia, rozpaczy, żalu, ekscytacji. I nie chodziło o wiek. O metryczki. O to jak wiele kilometrów nas dzieliło. Wtedy... Wtedy wydawało mi się, że jesteśmy bardzo, bardzo blisko siebie. Tam nie chodziło o seksualność, a o taką emocjonalną więź. Takie  (jakby to ująć?) porozumienie dwóch dusz. Brzmi dość kiczowato, ale... Nieważne. Ważne, że... Tęsknię za nim. Bo tęsknię za taką więzią z człowiekiem, która popycha mnie naprzód. Która mnie napędza. Która daje motor do działania. 
Tęsknię za kimś, kto mi powie: "Czemu jeszcze nie zapisałaś się na egzamin?" A nie będzie czekał rok, kolejny rok, jak ja nabiorę sił lub jeszcze bardziej w siebie zwątpię. 
Jeszcze nigdy w swoim życiu nie byłam tak "słaba" jak jestem teraz. Sama sytuacja z piątku: gdzie byłam kłębkiem nerwów. Gdzie wszystko się we mnie trzęsło. Gdzie się przed egzaminem rozryczałam, jakby od tego głup*ego egzaminu zależało całe moje życie. Patrzyłam na siebie w lustrze i nie mogłam pojąć, co się ze mną stało. Kim ja właściwie jestem? Czego chcę? Co robię?  I nie wiem czy wynika to z decyzji jakie podjęłam w swoim życiu. Czy z sytuacji w jakiej się znalazłam. Czy miliona kropel drobnostek, które wydrążyły skałę. Ale czuję się zupełnie bezsilna wobec spraw, które nie są nawet warte uwagi. I to jest straszne, że nie umiem wygrać sama ze sobą.
Kiedyś chciałam stabilności i wiesz? Uważam, że to chyba właśnie dzięki niej jeszcze funkcjonuje. Że w moim życiu ta stabilność jeszcze jakoś mnie trzyma. (Nie dlatego, że jest przewidywalna. Ale dlatego, że ma się gdzie wrócić.) Powiedziałeś, że widzisz jakby dwa obrazy mnie samej. Wiesz z czego to wynika? Właśnie z tego, że ja na co dzień próbuję dawać radę. Próbuję zbudować swoją pewność siebie. Tylko wiesz? Ja ją już dawno utraciłam. I nie mam już zielonego pojęcia, jak i czy w ogóle da się ją odbudować.
Próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie czego chcę? Kogo? I przychodzi mi do głowy portret osoby, która nie istnieje. Mężczyzna mojego życia nie istnieje. Nie ma kogoś takiego, kto potrafiłby ogarnąć ten mój emocjonalny chaos. Mam wrażenie, że nie ma człowieka, który potrafiłby objąć mnie ramieniem, a ja czułabym się na tyle bezpieczna, że potrafiłabym się rozpaść na kawałki. Wiesz, że są nieliczne sytuacje, kiedy mój płacz ktokolwiek widzi? A chyba to właśnie wtedy powinnam czuć, że jest obok mnie człowiek, na którym mogę polegać. Że jest ktoś, przy kim mogę się rozpaść, bo wiem, że on da radę mnie poskładać. Że jest ktoś silniejszy. Ktoś, kto da radę udźwignąć cały bagaż moich "nie racji". I w tej jednej chwili nie będzie ważne, czy to co mówię ma sens. Bo może nie będzie miało w ogóle sensu... Tylko chodzi o to, żeby nie zmiażdżył mnie swoimi definicjami życia. A zechciał pokazać, że świat nie jest wcale tak pesymistyczny, jak go maluję. Że to "cokolwiek", które mnie rozwala, jest nieistotne. Albo jeśli spotka nas prawdziwa katastrofa, to on będzie. Że będzie mieć plan. A ja nie będę myślała, o pękającym gruncie pod nogami. Chciałabym, by ktoś zdjął ze mnie te wszystkie końce świata, które dźwigam. Chociaż na chwilę. Chciałabym odpocząć. 
Myślisz, że można mnie jakoś z siebie wyleczyć? Czasami się zastanawiam, czy ja nie mam jakiejś depresji. Że może trzeba to wszystko zwalić na jakąś chorobę. Że to moje rozdygotanie można wyleczyć. Że wystarczy parę wizyt. Że człowiek wygodnie rozłoży się na kanapie i opowie obcej osobie, jakie to życie jest do kitu. I w końcu będzie lepiej. Że wystarczy tylko iść i rozwiązać ten supeł milczenia. I ten psycholog, psychiatra, terapeuta, czy jak on się tam będzie zwał... Będzie jak Harry Potter. Wyciągnie swoją magiczną różdżki i bach. Wszystko zacznie się układać w jedną, wielką całość. 
Mam też wrażenie, że składam się z wątpliwości. Że ja wszystko roztrząsam. Że wszystko muszę przemyśleć. Zanalizować. A co gorsza... Zawsze widzę ten ciemniejszy scenariusz. Że składam się z cech, których nie da się polubić. I nie dziwię się wcale sobie, że nie umiem siebie lubić. A tym bardziej nie dziwię się Tobie... Że przestałeś mnie lubić.
Dlatego chcę wiedzieć, czy wszystko w porządku? Bo wydaje mi się, że krok po kroku się odsuwasz. I wcale mnie to nie dziwi. Ale wolałabym to wiedzieć dzisiaj. A nie za parę dni, tygodni czy też miesięcy. Wydaje Ci się, że ja tego nie widzę? Widzę jak bardzo obco czujemy się w swoim towarzystwie. Jak ciężko jest nam formuować myśli. Jak trudno jest przyznać się, że nie jest to to, co czuliśmy jeszcze parę chwil wcześniej. I wiesz? Nie mam Ci za złe. Ja to wszystko rozumiem. Tylko po prostu chcę wiedzieć. Bo mam wrażenie, że zatrzymaliśmy się na tym "Upsie", gdy nie zdałam egzaminu. I boisz się mnie bardziej zdołować. Ale nie bój się. Bardziej się nie da wepchnąć mnie w to bagno życia. 
Wiem, że "coś tam" waży się na szali. Mam tylko żal, że dzieje się to beze mnie. Że nie dałeś mi możliwości wytłumaczyć. Chociaż może faktycznie nie było czego tłumaczyć. Ale wystarczy wysłać prosty komunikat typu: "potrzebuję odpocząć", "mam ciężki tydzień", "trochę inaczej sobie to wyobrażałem", "chcę się odsunąć", "chcę zapomnieć", "nie bierz tego do siebie, ale..."
I ja chcę wiedzieć, co jest po tym przecinku i po tym "ale".
Nie oczekuje cudów na kiju. Chyba.
 



https://truml.com


drukuj