Kasiaballou vel Taki Tytoń


Na marginesie


Nie wiem jak do tego doszło. Po prostu pewnego dnia w moim szarym i dość monotonnym życiu pojawił się chłopak. Kolorowa bluza, zawadiacko zadarty daszek, perlisty uśmiech i miękkie dłonie. Ciepłe i czułe, jednak kiedy chwytał za pędzel stawały się silne, bezkompromisowe i boleśnie celne w doszukiwaniu się w Graalu tego drugiego dna. Malował tak, jakby znał mnie od zawsze. Bałam się tej prawdy o sobie, obawiałam, że odkryje przed światem moje wszystkie zakamarki. Kilka niezobowiązujących przygód, parę nietrafionych, życiowych wyborów i to, co skrywałam najgłębiej. Dojmującą samotność wśród tłumu, wyalienowanie, górę kompleksów i ogromną potrzebę bezwarunkowej miłości. Przestraszyłam się jego przeszywającego spojrzenia. Bałam wejść w bezpośrednią interakcję, a on czytał mi w myślach, odsłaniał kolejne karty nigdzie nie publikowanych pamiętników. Byłam w szoku, przerażona, a jednocześnie zauroczona jego przenikliwością. Zaczęłam bywać na wernisażach, na których wystawiał swoje prace i w każdym z kolejnych obrazów widziałam siebie. Nagą, zagubioną dziewczynkę, która kreowała się na silną osobowość, a tak naprawdę była wiecznym dzieckiem. Kobietą - marionetką, która całe dotychczasowe życie tylko grała, żeby ukryć przed światem swoje pogubienie. Jestem w stałym związku, mam dość poukładany świat i drażniło mnie, że on i tylko on wie, że nie jestem do końca spełniona, że nie jestem tak naprawdę szczęśliwa. Zbliżyłam się do niego i to był wielki wybuch: eksplozja emocji, melanż zaprzeszłych, bolesnych wspomnień, ale jednocześnie jakieś oczyszczenie. Stałam przed nim, jak mnie Pan Bóg stworzył i wtedy zapragnęłam jednego: żeby nie przestawał, żeby był ze mną już zawsze, gdzieś w tle, gdzieś na marginesie, ale tak naprawdę w centrum mojego popękanego serca. 
  
Fascynacja - tak, byłam nim zafascynowana. Potrzebowałam bliskości, byłam też głodna przenoszenia w inną rzeczywistość. On malował dla mnie prosty świat, pełen barwnych postaci i spontanicznych zachowań. Nie wszystkie odsłony przypadały mi do gustu: niektóre zdzierały chitynę, którą tak skutecznie przez lata obrastałam. Bałam się ujawnienia tej wrażliwej, nieosłoniętej tkanki, obawiałam, że zburzy ona mój portret silnej i niezależnej kobiety i odsłoni pogubioną, prostą dziewczynę, która sympatyzuje z feministkami, ale tak naprawdę potrzebuje prastarej stabilizacji. Świata z jasnym podziałem na czerń i biel i tego jednego, jedynego przewodnika, na którym w chwilach paniki, spowodowanej wymaganiami współczesności tak po prostu oprze głowę. Wesprze się na silnym, wszechwiedzącym ramieniu i usłyszy odpowiedzi na wirujące znaki zapytania. Padną słowa otuchy, że jeszcze będzie dobrze, bo przecież nie jest sama. W moim przewodniku zaczęłam dostrzegać dobrego ojca, którego nie miałam, opiekuńczego brata, wyrozumiałego przyjaciela i gorącego kochanka. I to był mój błąd. Nie zdawałam sobie sprawy, przeoczyłam, strywializowałam nagi fakt, że mój przewodnik jest takim samym człowiekiem jak ja: ma swoją wytrzymałość i także ograniczone możliwości. To, co zrzuciłam na jego barki przerosło go i pewnego poranka obudziłam się zupełnie sama. 
  
Po wstępnym szoku przyszło totalne załamanie, a potem zupełny obłęd. Czułam, że oszaleję i zaczęłam szaleć. Szlajałam się po ciemnych dzielnicach i w każdym przygodnym artyście doszukiwałam się mojego przewodnika. W poszukiwaniu tego jedynego wpadałam w pułapki. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wielu jest wokół uzurpatorów i mącicieli: amatorów taniego trunku i szybkich, tawernianych numerków. W tych ciemnych zaułkach spotykałam też takich jak ja, poszukiwaczy Zaginionej Arki, ale nie mogłam zbliżyć się do żadnego z nich, bo żaden z nich nie był moim przewodnikiem. Wyszłam z tego szamba dość obroną ręką: okaleczona, ale czysta. Jeśli patrzył na mnie mój przewodnik, mam nadzieję, że zrozumiał. Tak przechodziłam swoją żałobę po stracie: inaczej nie potrafiłam unaocznić emocji, które mną targały i nie dbam co kto o mnie teraz pomyśli. Tandetna garderoba i szemrane towarzystwo: tak nisko można się stoczyć tylko po stracie, która stawia serce w poprzek, wypala duszę i redukuje człowieczeństwo do miana przedmiotu. Mam nadzieję, że mój przewodnik wyniósł coś z tej wspólnej lekcji i już nigdy nie sięgnie po kolejne intymne puzderko, tylko po to, żeby przez własną ułomność i nieroztropność zamienić je w Puszkę Pandory.
 
 



https://truml.com


drukuj