Anna Gabriella Lilith Gajda
„Ofiara dla pazernego boga bez oblicza”
Zawsze wtedy
 gdy wracają te ciche, 
ciężkie ołowiane dni 
szukam tej jednej właściwej ścieżki do
zatracenia 
Prosta droga do samozagłady…
 
Tak łatwo im sprzedawać moje kawałki człowieka 
posklejane byle jak 
niczym ludzik z plasteliny
Drążę tą wibrującą myśl
Myśl - która bruździ w pustosłowiu 
zaprzedanych obłudzie
Na ich złotouste kłamstwa 
umierają kolejne bastiony 
nie mojej wolności
 
A w moim zaciśniętym gardle rodzi się krzyk 
który pali jak siarczysty policzek 
od byle jakiej flamy
Gdzie jest kres tego exodusu 
który dzieje się codziennie
Dzieje się właśnie tu?
 
I drżącym marzeniem
udręczone powieki 
spływają srebrzystym deszczem 
majowej nocy
Pozwól mi już odejść
na drugą stronę tęczy – szeptam ostatkiem sił 
lepkim szeptem
 wprost w Twoje
twarde małżowiny
 
Ten szept - już
ostatni - wiem
Wyrywa się westchnieniem 
daleko poza chmurę nieczułości
 
I tak widzę! Widzę!
Już widzę! 
Widzę szorstkie brzegi 
wyspy efemerycznych doznań 
dalekich od realności 
szarego poranka
Zamykam usta kluczem 
z wyzwolenia 
to moja zemsta za gwałt 
na obnażonej świadomości
 
Bo to kraj megalomanii urojonych bożków… 
i nigdy już nie umkniesz
Schizofrenicznej konkwizycji
Konglomerat bzdur
rozedrgany fanatyczną pieśnią 
ślepca na rozdrożu
Żart kapryśnego
wszechwładcy
Kiepska farsa
nic  więcej…
By "Lilith"
https://truml.com