Czapski Tomasz


w malachitowym chruśniaku


nawet powieka nie zadrżała 
gdy mała
miała w garści ptaka
w drugim ręku rumaka
i podczerwień 
wywoływaną rżeniem pastwisk
widzianych kontem 
okna

zawieszona 
od wschodu po zachód
w nieruchu pająka
czekała
rozkminiała
jak można zadusić w człowieku 
człowieka
czym dłużej tym lepiej
głębiej
rozwleklej
choroba zwierzęca

podczas oralnego egzystowania
po niebie 
latały samoloty
poranne galopy strącające noce
pod kocem jakże urocze
za dnia pachnące
iluzją wygrzebaną z myśli 
słodyczy
tego było trzeba
by nie wychodzić spod cienia piersi

ofiara
z defektem motyla
nadleciała
dalszy ciąg potoczył się ciurkiem
zdziwienie i potępienie
rwało kolory
metafory
jakim stało się życie
naciągnięte na oczy

nie zwlekała
przelała wiadrami koszmary
stając się ogniem 
paliła
kończyny
czyny
a jak już tego było mało
kazała ranom wymieść za drzwi
co jeszcze zostało
resztki rozdmuchało słowo

w malachitowym chruśniaku
kwiaty zdobią ciernie



https://truml.com


drukuj