nikojan


Mazaje


Noc nieprzespana.
Poranne trzaskanie drzwiami, kroki na schodach i sen uleciał zupełnie.
Wyspany lub nie, czas odpowiedni, żeby zrealizować kilka zaplanowanych wcześniej działań.
Później jeszcze pośpię i Łódź powinna przejść gładko.
Ale życie wymyśla sobie co chce, więc ani chwili na chociażby małą i słodką drzemkę.
Obmyłem twarz wodą i około 21 zameldowałem się przy okienku. Z kartą pracy pobiegłem przyjmować
sprzęt stojący na kanale w hali, który głuchy, zimny i ciemny czekał spokojnie.
Pogrzebałem tu i ówdzie, a kiedy draństwo zaskoczyło, ruszyłem z miejsca.
 
Godzina 23 i odjazd. Wcześniej wypiłem dwie kawy, więc jakoś to szło.
Wagony turlały się posłusznie, klekocząc zgodnym rytmem, a silniki mruczały sobie z cicha.
Pociąg lekki, więc żadnego tam szaleństwa prądowego.
 
Ostrów Wlkp. i dalej w noc głuchą.
Do Zduńskiej Woli 90 km, a później już będę na Centralnej.
 
Za oknem uciekające w tył światełka wesoło mrugały, a tam gdzie ich więcej, zlewały się w pasma białych smug.
Kilka stratowanych zajęcy i sarna z wytrzeszczem. Tak się gapiła, dopóki nie poległa.
Szkoda - pomyślałem i z prędkością 80 km/h zmierzałem do stacji docelowej.
 
Zielone światła na semaforach i czerwone na bocznych torach, łącznie z niebieskimi,
tworzyły wielobarwną rozmazującą się przy zanikaniu linię, a tańczącą polkę na samym jej początku.
Drgania nie były w jakikolwiek sposób uporządkowane i pomyślałem o złożeniu wniosku,
aby ktoś kompetentny zajął się owym wrednie skaczącym problem.
Również stacje i budynki stacyjne zaczęły wyczyniać dziwne harce, a kiedy spojrzałem na tor,
zdrętwiałem z przerażenia. Lewy wyglądał w miarę przyzwoicie, natomiast mój - wykrzywiony i bez podkładów,
prowadził w świetle reflektorów  falistą linią, a miejscami zanikał zupełnie, zakryty krzakami aronii
i agrestu wysokopiennego. Drzewka owocowe czyniły cichy szelest w zetknięciu się z pojazdem,
natomiast nie słyszałem zupełnie tarcia o kamienie, bo przecież toru już pewnie nie było.
 
Obramowanie dodatkowej szyby ochronnej, pomalowane na zielony kolor zaczęło powoli
zmieniać barwę na czerwoną i musiałem trochę zwolnić, jednak z nadzieją, że opóźnienie jakoś zniweluję.
Ktoś nie zgasił światła w kabinie, które zaczęło teraz mrugać, jako wskaźnik rosnącego opóźnienia.
Po cholerę nazwano pociąg pospiesznym, skoro w składzie same  puste cysterny?
Analizowałem uważnie i zacząłem rwać plombę na dokumentach, bo może niepotrzebnie jadę?
Mogę przecież zawrócić, albo zaczekać...
Zaraz, a  Ostrów już był?! Żeby się upewnić, sięgnąłem po słuchawkę radiotelefonu. Wołanie pozostało bez odpowiedzi,
tylko panienka z centrali pisnęła cichutko, że brak jest tutaj zasięgu.
 
No, gdzie ja jestem?!
 
Może komórką? Nerwowo szperałem w torbie podróżnej, a tymczasem zobaczyłem przed sobą dwa czerwone światełka.
Na hamowanie było już za późno i kiedy pomyślałem, że spróbuję ominąć, usłyszałem wyraźny głos mojej mamy.
- Janusz!!!
 
Dalekie, spokojne światła Zduńskiej Woli przypomniały o konieczności przygotowania tzw. wyrzutki,
a po dwóch godzinach stacja Łódź Olechów przyjęła mnie bardzo serdecznie.
Spać! Och, spać!



https://truml.com


drukuj