Sede Vacante


Czarno biała śmierć za życia


Jak umiera mój świat?
Powoli… jak łamany kołem, przez karykatury bliźnich,
sąsiadów. Niespiesznie pokrywa się czarnym nalotem ich frustracji.
Coraz ciężej płakać, gdy wiem, że na końcu czeka bolesna
śmierć, ale ta z pustymi rękoma i płacząca wraz ze mną, bo nie lubi odbierać życia niedokończonym historiom.
Czarno białe alejki mego miasteczka  zdają się rozumieć ból
człowieka, który ma pięć lat i kocha sztukę życia…ale źle trafił. Nie dane mu być psem.
Zmarszczone twarze nie przestają wrzeszczeć  zmęczeniem, że wolą już wszystko poświęcić, byle tylko mieć lepiej.
Byle nie umierać samotnie.
Raczej pociągną za sobą tyle szczęśliwych turystów euforii, ilu zdołają.
Oni właśnie kołem kręcą, choć próbowałem ich pokochać.
Brak pomysłu na siebie, a żal skrzętnie chowany pod poduchą,
żeby nikt nie widział.
Brak pomysłu na wyzwolenie, rewolucję…
I tyle obowiązków wobec porządku świata, tyle strachu w oczach!

Najłatwiejszym wtedy wrogiem do bitwy jest ten, który oddałby ci ostatnią koszulę.
Jutro umrze jako przyjaciel od serca, ale dziś niech dźwignie wszystkie twoje słabości.
Bo czemu nie. Życie musi być lekkie.
 
Wciąż przechadzam się czarno białymi ulicami, gdzie nawet
światło lamp jest szare.
Jakieś dziecko zostawiło lalkę zawieszoną na drzewie…
A może to moje alter ego?
Oboje po drugiej stronie. Chyba nie żyję. Nie żyjemy oboje.
Inaczej świat byłby kolorowy… A tu spokój... Nie ma starych ludzi z zaciśniętymi zębami.
Puste ławki poukładane po prostej linii...
Nawet nie bolało.

Boli to, że nie potrafię już płakać.



https://truml.com


print