Saranova


Poranna kawa


Porcelanowy brzęk kruchości

Rozkołysany aromatem

Głęboką czernią lśniąc

Paruje niczym lot gołębia

Podzwania lekko srebrem

Kryształu słodząc czarem



Powieki wpół przymknięte

Rozsunie okno żaluzjami

O poranku drżącym

Gdzie za taflą szklaną

Ostatni z drzewa liść opada



Myśl biegnie babim latem

Ogrzana biciem Twego serca

Ktoś komuś pocałunek prześle

I zaraz niby ciepłym szalem

Złoty kobierzec dzień okrywa



Na ustach uśmiech tkliwy

Otworzy zachwyconą bramę

By czas uszczęśliwiony

Wbiegł szukając skrzętnie

Dwojga serc bijących

Rytmem szalonej kofeiny



Już gra orkiestra symfoniczna

Bladego jesiennego walca

Kropelki bębnią o parapet życia

A posiwiałe świtem chwasty

Wciąż ogród zdobią ostem 
Nić długa  zwiąże drogi losu 



https://truml.com


print