Pi.
a krwia mu się lała do samego dna
Krew naprawdę jest czerwona i dzika, gdy wychlapuje się
w błocko. To ostatnie ślady koguta przeznaczonego 
na okolicznościowy obiad. Odrąbana głowa nadal drga 
na katowskim pniaku, choć już nie zakukuryka. Dojrzewam 
przełykając gorzką ślinę, a ślina coraz gwałtowniej
chce mi zawrócić do ust. Krew wciąż jest czerwieńsza, 
niż w poszarzałym od kurzu telewizorze. Tam jesiennymi 
przedpołudniami dobrze radzą rolnikom, a trup ściele się 
gęsto, dopiero gdy zasypiamy udobruchani obowiązkowym 
happy endem każdej bajeczki o Jasiach i Małgosiach. Śnię
palenie czarownic, ale ich parująca krew jest jaśniejsza 
od mroku i bynajmniej niezbyt śnieżna. Tak jak cały mój 
przedpołudniowy świat. Topnieje na językach gorący chleb, 
a po palcach spływa najgęstsza śmietana. Zlizałabyś ją
prosto ze mnie? Obiecuję, że będę słodki z całych sił. 
Dojrzewam, więc już nie podglądam cię przez tunel po sęku 
w ścianie stodoły. Już cały jestem gotów dowiedzieć się wprost: 
dlaczego ja zawsze stoję, a ty sikasz na kucaka? Czy pójdziemy 
razem na pierwszą w dorosłym życiu randkę między porzeczki 
i bordowe agresty?. Tam bohatersko pozwolę się pocałować, 
zanim od tego dojrzewania zepsuje się w nas niewinność.
https://truml.com