lehwoj


ŚWIT


Wychodzę na spacer z wymyślonym psem
piekarze wynoszą gorący bochen słońca
ziemia oddycha szelestem ptaków
na drzewach liście bardzo pojedyncze
 
Mój wymyślony pies prowadzi mnie donikąd
nad rzekę wijącą się bez bólu
na wzgórze po horyzont pełne ciszy
gdzie spokój wkrada się chłodem pod ubranie
 
W bezruchu światło skrapla się na gałęziach
ktoś biegnie truchtem  po zgubione marzenia
tak trudno uwierzyć że dobrze być sobą
wracam bez psa który gubi się w hałasie



https://truml.com


print