oczy jak pustynia


Na chacie


tę która ciebie wyłowi rozgryzę
jak temat popiję absyntem zmieszanym
z krwią wilków podchodzących pod oczy

w serce zatknę pióra liryków wyklętych
dalej z fantazją przetoczę miesiące
do tamtej jesieni kiedy oddech podwajał

gorąco złożę się do modlitwy ujawnię
od stóp po martwe aż wyjdzie na wierzch
zesztywniały język po nim przebiegnę wyżej

zamknę wszystko jedno na minioną prawdę
chmury poderwę od spodu rozpierzchną się
jak przyjaciele a ziemia stanie na skraju

otchłani i odpłynie wywołam jej fale
urobię po łokcie aż wypluje ciebie
spod płaszcza i ustawi nad grobem

zanim dobrniesz do światła obalę jak mity
rzekome ideały  zarzucę nałęczkę
i odgryzę głowę



https://truml.com


print