JanP


a może? dyliżans snu i poetyckiego imperatywu


może jednak oczywistość drażni wargi i wsuwa się bezlitośnie
w cierpki limes podgardla. a może jednak zrywką, błędem
rekrutacyjnym. czy kiedykolwiek będę tak jak on smugą
cienia, miłością która drażni ego i wiatr; bo jest –
moralny - przymus pisania: poezja?

bo jakbym mógł cię - jednak - zawrzeć w oczywistość banału,
byłbym lekkim pochodem wśród morw i szczawiu, bo tak
mnie nazwiesz, gdy odchodzę wzrok rozstępem, burzą
mknę po paliwo dla duszy i twoich ud, wzgórków. ochów,
orgazmów, i wszystko jest jak penis. a może górą, dołem, linią

się nie skończy, z trzaskiem nie wejdzie w zagajnik snu, nie
rozpieprzy, jak zagubiony skowronek, blaszka snu! a może,

bo gdybym miał jeszcze raz nazwać ciebie, to nie umiałbym cię.
bo czas celebruje każdy odcinek, wietrzy przechwyt sekund.
bo jakbyś miał zawrzeć mnie w niuans, to za daleko nam; bo

„tak właśnie się gaśnie” bez upiorów i fleszy, tak
właśnie kocha się pusty wiatr; ochoczo wchodzi głębiej
pod skórę, a my zbieramy puch z oczu
i łydek proscenium, tak gaśnie, się



https://truml.com


print