Marek Gajowniczek


Umarli poeci


Umarli poeci nie gwiżdżą na taxi.
Wciąż kochają mini, a nie lubią maxi.
Na murach Starówki piją do księżyca.
a niebo nad miastem ich ciągle zachwyca.
Lubią, gdy się Zygmunt pochyla nad nimi
I w światła na moście, oczami szklanymi
Wpatrują się tępo myśląc o przeszłości
I byt minimalny ich jakoś nie złości.

Już dawno umarli, a snują się w wierszach.
Przytuli ich czasem Nike pierwsza lepsza.
Za rękę pociągnie przez całe Krakowskie
I każe udawać, że wielkim są wojskiem.
I słyszą te werble i te tarabany.
Gdy idą tak w Polskę - kłaniają się ściany.
Latarnie wysoko pochodnie unoszą.
Ruszaj na Belweder! - kamienice proszą.

I życie powraca umarłym poetom,
A Nike rozpala goraczką, podnietą
Te małe iskierki, co zawsze w nich trwały.
Warszawa się zmienia w poemat wspaniały.
I płonie im niebo ogniem wielu zniczy,
A rząd tulipanów pośrodku ulicy
Impas przypomina tamtego lotniska.
Umarłym poetom odległość jest bliska

I z mrugnięciem powiek są już w dziwnej mgle. 
Warszawa i Zygmunt zostają gdzieś w tle
I tylko ta szabla i krzyż na kolumnie
Krzyczą na tle nieba, że żyć muszą dumnie
Nawet minimalni, umarli poeci.
Warszawa, Krakowskie, poemat się sklecił
i spłynął leciutko nad Wisłę na wietrze.
A serce dzwoniło na mszę już w Katedrze.



https://truml.com


print