Wieśniak M


Promocja


Była jesień. Słońce rzucało światło na obraz umierania tworząc ogniste refleksy na wczorajszej zieleni. Męcząca droga, fatalne dni poprzedzające przyjazd znalazły ujście w błogostanie stuporu Poza czasem myśli ślizgały się delikatnie muskając po problemach. Po napotkaniu niewygodnego tematu ześlizgiwały się z niego kierując ku bezpiecznym przystaniom łagodnie poprawnych refleksji natury ogólnej. Spokojnej przemianie materii, towarzyszył szelest wydających ostatnie tchnienie liści.
- panie sąsiedzie! panie sąsiedzie, głos wyrwał mnie z błogostanu.      Próbowałem go ignorować,ale natarczywość głosu wskazywała   że nie odejdzie, ot tak po prostu.
- hej sąsiad! podniósł o parę decybeli przywołanie o uwagę.
  Niechętnie spojrzałem w stronę głosu przyjmując jeden ze swoich
  zblazowanych wyrazów twarzy.
- echeee!
- choć pan! choć pan!, ale numer!
- ale o co chodzi?
Nie nie byłem zainteresowany. Co mogłoby być jakąkolwiek alternatywa dla tej chwili jedności z przyrodą, tego misterium jesieni, refleksji i wyciszenia po które jechałem ponad cztery godziny?
- pozwól pan na momencik.
Uśmieszek nie schodził mu z twarzy. Cieszył się jak dziecko z udanego psikusa. 
     Sąsiad. Dobrze mieć sąsiada. Przypilnuje. Zawsze ma gwóźdź, klucz płaski 27. Chętnie załatwi drzewo do pieca, robotników do prac ziemnych. Jednym słowem. Trzeba iść.
Lustrując z potencjalnym zainteresowaniem otoczenie domku podszedłem do płotu.
- pan wpadnie do mnie na momencik!. jedna chwilka!
- ale o co chodzi? Jeszcze się broniłem.
- oj wpadnie pan , na chwile, do szopy
Poszedłem. Szopa, królestwo sąsiada na niewielkim metrażu mieściła wszystko co sąsiadowi do życia było potrzebne. były tu stare meble, narzędzia pamiętające dawnych niemieckich właścicieli, ramy rowerów, kawałki motocykli i różnych niezidentyfikowanych przedmiotów, którego przeznaczenia nawet nie siliłem się domyślać.
- pan siada!
posłusznie zwaliłem się na fotel samochodowy przeżywający drugie życie w składziku sąsiada.
- no niech pan tylko spojrzy!
wyciągnął z szafki narzędziowej pokaźny pocztowy worek. Zawartość pobrzękując wzmogła moją czujność. Całkiem słusznie. Sąsiad z entuzjazmem pokazał zawartość. 
- trzy skrzynki! Duma rozpierała sąsiada
- alee....?
- promocja była!, wykrzyczał nie kryjąc radości.
- jaka promocja?
- no, trzecia skrzynka gratis!, to wziąłem!
Straszliwe podejrzenie nie dawało mi spokoju. No tak. Będę musiał spróbować bełta krajowej produkcji. Część nie przemienionej skutecznie treści żołądka podeszły mi do gardła.
-  fajnie. Stwierdziłem z udawanym entuzjazmem.
-  jasne!, panie sąsiedzie! PROMOCJA!!!
nie wiem kiedy w mojej dłoni znalazła się promocyjna butelka. Nie wiem jakim cudem udało mi się przełknąć paskudną cierpko-słodką ciecz o smaku landrynek.
- tak tanio!.I to dobre wino!,słodkie!
Sąsiad wprowadzał mnie w zasady promocji. Przestałem słuchać z udawanym zainteresowaniem wymalowanym na twarzy  
Zobojętniałem. Jesień oddaliła się gdzieś, przepadła cisza.  No trudno.....promocja......



https://truml.com


print