Skalny Kwiat


Emigrantka o matce...


Nadchodzi, jak co roku dzień specjalny… Każdej Matki…  Gdy wyjechałam do Kanady i tęskniłam za rodziną, często, w czasie wolnym od pracy niani, przebywałam w salonie domu polskiej rodziny, która mnie zatrudniała. Tam, w nikłym świetle lampy i w wygodnym skórzanym fotelu, zaczytywałam się poezją polską i grałam na pianinie. Pewnego wieczoru jednak, wpadł mi w ręce tomik antologii poezji bułgarskiej, który mnie zauroczył… Miałam taki zwyczaj przepisywania wierszy i poetyckiej prozy do własnego kajetu, z którego teraz zamierzam skorzystać, by się podzielić pięknym obrazem bułgarskiego poety, którego imienia nie zapisałam… Przeglądając pożółkle kartki dwudziesto paroletniego zeszytu w twardej oprawie, zapisanego drobnym maczkiem od pierwszej do ostatniej strony, naszły mnie
wspomnienia… Wtedy, tam, w kraju klonowego liścia, każdy wiersz o matce wywoływał wzruszenie.  Ten, który teraz
przytoczę, nad wyraz szczególne… łzy się zakręciły, bo słowa wywołały wizję przyszłości…

„Mojej Matce!”
Mamo!
Wrócę do ciebie jak zawsze.
I jak zawsze nieoczekiwanie w
mroku zapełnię sobą twe okno.
Zaskoczona, nie zrywaj się z
krzesła, nie padaj mi w objęcia.
Spójrz na mnie i pozwól mi zdjąć
płaszcz, pozwól narąbać Ci drzewa,
 pozwól, że klęknąwszy u twoich stóp, napalę ci
w piecu.
Nachyl się z uśmiechem nad moją
walizką. Nad moim ubraniem, książkami, myślami.
Proszę Cię, dotknij ich, uczyń,
abym znów poczuł ich ciężar.
Nie bój się mamo. Wejdź do mego
serca, przetrzyj starannie jego okna,
 przed obcym gościnnie otwórz drzwi. Przywróć blask
jego zwierciadłu
i napełń jego popękane naczynie
srebrną wilgocią twych oczu, abym żył i abym zawsze nosił
w myślach twą obecność, droga.
Mamo.
Nie starzej się, proszę Cię, i
nigdy nie wierz lustrom w dzień.
Zawsze przeglądaj się tylko w mych
oczach.
Stawiaj opór swym smutkom.
Rozpaczliwie walcz o swoje
zdrowie.
Nie zważaj, że wysuwa się z twoich
rąk pogodzone z biblijnym swym przeznaczeniem.
Śmiej się w twarz najgorszym
przeczuciom. I chroń – proszę Cię – chroń swoja duszę
przed zmarszczkami i przed piaskiem
czasu.
Nie lękaj się, że to próżność –
czasem odśwież wargi swe czerwoną szminką…
I nie umieraj – słyszysz? –
Rozkazuję Ci!
Do końca,
do końca musisz istnieć w moim
życiu.
Gdy będą mnie dławiły koszmary,
zjawiaj się w moich snach w białej sukni.
Czuwaj nade mną, chroń mnie przed
spojrzeniami kobiet, tych najłagodniejszych…
Ażebym, gdy, wstrząśnięty, obejrzę
się za którąś – ujrzał nagle ciebie na deszczu,
w oknach,
na balkonach,
w drzewach – i w sobie.
Mamo.
Nie porzucaj mnie, mamo.”



https://truml.com


print