JoT Eff


Nigdy nie mów nein.


Kurt mieszkał na poddaszu odnowionej kamienicy. Codziennie rano schodził i wypijał filiżankę espresso
u starego  Marokańczyka. Marsel serdecznie go witał, zbyt serdecznie, zbliżając policzek do policzka, ściskając Kurta całym sobą. Między innymi dzięki temu Kurt wiedział, co znaczy wielokulturowość.
Sam zawdzięczał mieszkanie nad Renem pochodzeniu trochę lepszemu, niż ma owczarek niemiecki. Wcześniej
próbował „na świadka Jehowego”, ale urodzenie jego dziadka na odpowiednim brzegu Przemszy załatwiło, prawie bez problemu, sprawę.
Kurt nigdy się nie ożenił, lubił różnorodność dań.
Lubił pozostawiać kubki smakowe w lekkim niedosycie. Panicznie też bał się dzieci. Nie lubił ich nawet
utrwalać na zdjęciach, choć fotografia była jego wielką
pasją, zaraz po muzyce, przez którą o mały włos nie zakochałby się, kiedyś tam, w czarnoskórej saksofonistce.

Maren. Maren była kobietą w czerwonym płaszczyku, oklepanym literacko i filmowo, ale pięknie układającym
się na jej sylwetce. Niosła białe lilie.
Kurt nie byłby sobą, gdyby po raz tysięczny
nie wyrecytował, tym razem po niemiecku,
że nigdy nie wzbaczyl by sobie, gdyby nie pozwoliła
się sfotografować.
Czarujący uśmiech, studiowany latami, okupiony wakacjami w mieście (bo tyle warte były porcelanowe koronki na zębach) i sprzęt, a szczególnie lśniący statyw - nie zadziałał.

Nein. Nein, w ustach biało-czerwonej kobiety brzmiało jak podwójna odmowa.
Kurt nie po to co rano prasuje przed wyjściem, raz jeszcze, białą koszulę od Bossa
i od trzydziestu lat szlifuje niemiecki, żeby
słyszeć nein.
Kurt nie po to kupił drogi sprzęt, i nie po to daje się oblizywać co dzień Marokańczykowi, którego jedyne cafes jest przy promenadzie, żeby jakaś
niemiecka (i tu pada kanonada wyzwisk, które najdosadniej brzmią po polsku) powiedziała
nein.
Kurt pchnął Maren widelczykiem, którym wcześniej grzebał w owocowym torciku. Widelczyk wszedł w
Maren jak w ciasto, ku zdziwieniu nawet samego Kurta. Pech czy widelczyk chciał, że znalazł jeden odsłonięty skrawek ciała, tuż poniżej trzeciego guziczka czerwonego płaszczyka.
Maren zdziwiona nawet nie krzyknęła.
Marokańczyk zdziwiony nawet nie krzyknął,
a Kurt zdążył zrobić zdjęcie zanim jeszcze Maren omdlona upuściła lilie.

Kurt opowiadał mi o tym wczoraj. Na dowód miał zdjęcie zdziwionej kobiety w czerwonym płaszczu. Miał też się bardzo dobrze, szczerzył swoje białe zęby.
Dzisiaj  jednak nie było Kurta, za to krążyła plotka, że aresztowała go policja, za zarejestrowane kamerą przemysłową kradzieże, z kasy cafes, starego Marokańczyka.



https://truml.com


print