Musahi


zanim pędził z błękitem niboskłonu


W krainie dojrzałych fantazji na końcu stygnącego wszechświata za mgławicami i galaktykami zawieszona niczym na nitce krążyła dookoła żółtej gwiazdy błękitna planeta......i była by ona przeciętną jak ziarno piasku pustyni, gdyby nie dziwne bakterie powoli ją niszczące......bo otóż na drodze ewolucji bakteryjnej wszechświat otrzymał dar...dar życia który po setkach milionów lat otrzymał dodatkowe umiejętności...myślenia....i planowania.. co doprowadziło do rozkwitu przedziwnej cywilizacji.............. Opowieść ta zaczyna się w osadzie zwanej przez owe istoty miastem kultury.
Kraków rok pański 2008
podróż energetyczna czytelników mojej opowieści zabiera swobodnie z podmuchem wiatru.... przez krainę kominów fabrycznych zaraz na granicy owego jakże dziwnego miasta......mijamy pola uprawne zataczając kręgi mijamy wielkie konstrukcje ze schronami, powód mianem zimnej wojny....widzimy jak wielkie mrowisko rozprasza się w pogoni za papierem uzyskanym z płuc planety i z hologramem by po upływie 1/3 obrotu planety wracać w wielkich zatorach emitujących szkodliwe dla nich substancje do swych betonowych norek.....dolatujemy do jednego ze skupisk konstrukcji z wielkich płyt gdzie w szeregu okien jest jedno nie wyróżniające się od innych plastikowe okno naszego jeszcze nie poznanego bohatera....jako energia kosmosu przenikamy przez wytwór piaskowy inaczej zwany szybą do owianego ciemnością pokoju.....wystrój pokoju pozostawia wiele do życzenia aczkolwiek mieści się w normach strukturalnych jednego z najmniejszych kontynentów globu...na dole z na w pól uchylonym okiem leży on....(Musahi nazwijmy go)...jego twarz wyraźnie nie zadowolona porannym wyścigiem szczurów i jego następstwem czyli wygramoleniem się...nagle powstaje chwiejnie ale już na nogach odsuwa żaluzje i uchyla okno...(i Bogu dzięki!!).......



https://truml.com


print