Pi.


nowowiercy


najgorsi ci neofici. po wyperfumowaniu przestrzeni
wewnątrz jałowego siebie, są wadliwą zegarową bombą
zdolną pochłonąć otoczenie w ofierze za nowy wzrok.

start! na ochotnika, byle na sam szczyt, byle po jakichś
trupach. rozogniskowane wieczory mieniące się mdłymi
interpretacjami na temat zasadności zapalania zapałek.

co jest i co nie jest światłem? nie światłość wiekuista,
lecz owo pragnienie, by jak najszybciej odciąć banalny
skrawek napletka, jakby to on był cumą przytrzymującą

przy nabrzeżu agnostycznego zwątpienia. kotwą strachu
w oszukańczym żywocie poza kręgiem zaufania, gdzie
dowcipy są dla wtajemniczonych. klasyczne o waginach

w poprzek i te niepoprawne, wręcz anarchistyczne,
które szeptane wyłącznie na sprawdzone ucho, wywołują
chorągiew języka w łopocie uchachanej gęby. między

mężczyznami wybranymi. to wtedy stają się godni
wspólnoty, gdy w slalom kreślony nawróconym palcem
zakrada się pan przypadek. wtedy to, z desperacją

jamajskich bobsleistów wzywają imię odnowionego Boga
i używają go jak tarczy, od której odbije się każdy
sztywny argument. właśnie w amoku neofici są najgorsi.

gdy ufają, że większą zbrodnią są skwarki w pierogach,
niż podpalona stodoła pełna starszej wiary. skwarki
sprofanowały podniebienie, a dym nie z ich bajki.



https://truml.com


print