Edmund Muscar Czynszak


Ostatnia formalność


Przez niedomknięte powieki, sączył się jad. Padające słowa sprawiały mu ból. Był otoczony garstką pseudo przyjaciół, jaka mu pozostała. Tkwił w szarości szpitalnego pokoju, gubiącego resztki słonecznych promieni. Diagnoza brzmiała jak wyrok, wystawiony zaocznie. Nowotwór, jaki go dotknął, ujawnił swą podstępną twarz. Myśli, nie pozostawiały złudzeń. Herodowie jego czasów, nie szczędzili mu swoich wywodów, dzieląc się mimo chodem swymi mądrościami!
Czy on musiał tyle pracować? Zawsze liczyła się dla niego tylko kasa... Trwał monolog odwiedzających osób, nad jego zmiętym przez chorobę ciałem. Nigdy nie potrafił się wyluzować, zabawić, a kolegów widział tylko wtedy, gdy miał do nich interes. Szepty przypiekały najbardziej. Recenzje jakie do niego docierały, wydawały się niesprawiedliwe, choć nie pozbawione racji. Czas, jaki przemijał był czasem zmarnotrawionym, niespełnionym. Pustka, w jakiej się pogrążał zniewalała jego myśli. Jasnowłosy anioł, w postaci młodej pielęgniarki, był ostatnią przyjemnością jaką ofiarował mu los, rozjaśniając na moment kąciki jego stygnących ust.
Korytarz rozszalał się dźwiękami rozwożonych posiłków ostatniej wieczerzy.Następowała kolejna zmiana warty, przy niedokończonym dziele Pana Boga. Dzieci, nieruchome postacie, pochłonięte pytaniami. Ile pozostanie z jego mozolnie przez lata tkanego kąta. Jego oczko w głowie stało z twarzą nieprzejednanego żalu, po niespełnionych życzeniach. Wtulona w swój smutek, obleczony w nienawiść do kogoś, kto kiedyś nazywał ją swoją myszką.Obsypywaną różnymi zachciankami, które uległy już dewaluacji. Córka-wierna kopia jego wielkiej miłości. Żal, jaki rozdzierał jego serce z wolna przemieniał się obojętność.
Czy on nas jeszcze słyszy?-zapytał syn sprawdzającej ciśnienie lekarki. Tak, cały czas jest przytomny-odpowiedziała pani doktor rewanżując się pytaniem. Państwo pozostaną przy chorym przez noc?Oczywiście-odpowiedziało pospiesznie oczko z jego starego klejnotu. Mam nadzieje, że nie potrwa to zbyt długo?- wtrącił cicho zięć. Jutro rano muszę jechać na spotkanie, nie będę tu tkwił całą noc! Mechaniczne dźwięki podawanej kroplówki, skrupulatnie wyliczały ostatnie minuty.Blade kontury ścian stawały coraz bledsze. Czy to będzie bolało?- pozostawało pytaniem bez odpowiedzi...
Tak bardzo chce mi się żyć, krzyczał resztkami sił przez zamknięte usta. Barwy dźwięku, jakie rejestrował jego umysł, traciły siłę. Każdy kolejny oddech sprawia mu trudność. Napięcie akcji sięga zenitu, córka nerwowo naciska czerwony przycisk przy łóżku chorego. On sam zdaje się unosić ponad miejsce akcji. A w dole zapanował zgiełk, nerwowe kroki lekarzy, mieszają się z cichym płaczem bliskich. Przez już zamknięte wieka- powiek, spogląda z obojętnością na ostatnie akordy swego ziemskiego pielgrzymowania.Ogarnia go niesamowity spokój, nie drażni nawet głos zięcia,który zwraca się do córki: kochanie chodzimy, już nic tu po nas. Formalności załatwimy rano.
Masz rację przyjacielu. Formalnie już mnie nie ma!
To była ostatnia myśl, z którą się żegnał.
Niebo uroniło jedną z gwiazd.
Kurtyna ciszy opadła.



https://truml.com


print