absynt


Dzień piąty


Dzi­siej­szy wie­czór po­chło­nął całą pew­ność sie­bie, znik­nę­ła
już w pierw­szym tak­cie. Ta­niec. Mu­zy­ka. Świa­tło prze­szy­ło
ra­mio­na, po­czu­łem twój od­dech, nie­okieł­zna­ny ape­tyt na jesz­cze.
Miało nie być tej mi­ło­ści.

Szep­ty, słowa pio­sen­ki: "I feel won­der­ful to­ni­ght". Po­wie­dzia­łaś
– wy­bacz. I zwa­lił się świat. Pra­gnie­nie bycia bia­łym ża­glem
zma­la­ło do zera. Spa­dła tem­pe­ra­tu­ra, skro­plo­ne w słoń­cu uczu­cia
za­mar­z­ły. Na szy­bie za­kwi­tła pa­ję­czy­na dróg. Oczy pełne
top­nie­ją­ce­go śnie­gu.

De­li­kat­ne cacko z chiń­skiej por­ce­la­ny – zbyt pięk­ne, by pła­kać.
Sku­lo­na, szma­cia­na la­lecz­ka. Wzią­łem cię na ręce. Ośle­płem
i ogłu­chłem. Nio­słem środ­kiem ulicy. Re­flek­to­ry aut, klak­so­ny
i nagła cisza. Śpisz, a ja pa­trzę w ciem­ność.

Nie ma już gwiazd. Tylko bez­płod­na noc.
Wiem, po­wi­nie­nem odejść.



https://truml.com


print