Arsis


Drżąca


Był deszcz w tym snopie cichym, co przetacza się nisko nad ziemią. Co zawadza o liście topól, kasztanów.
Był deszcz i w tym szumie ptaki wywoływały z nostalgią twoje imię.

Każdy szczegół jawił mi się tobą. W tęsknocie zmierzchu i chłodzie nadciągającej nocy.

I wszystkie krople lśniły w prześwitach
pomarańczowego słońca,
Ściekały jak łzy
po policzkach, brodzie, koszuli…

Był deszcz i pustka tak przeogromna, że aż rozrywająca pierś.

Trącali mnie jacyś przechodnie
o nieostrych obliczach,
jakby przetartych na starych fotografiach w kolorze sepii.

Szukałem z nadzieją ciebie, twojego blasku, wśród tych widm o nieustalonych rysach.

Przechodziły przez zimne kurtyny
z czarno-białych pikseli…

Rozpływały się za nimi.
Pojawiały się następne…

Na chodnikowych płytach lustrzane odbicia rozpłakanego nieba bólem
wdeptanego w ziemię.

A przecież tak bardzo chciałem objąć twoją twarz.
Tak, jak bierze się w dłonie lśniący kryształ i muska jego wszystkie ściany.

Wiem, zmarzłaś przeze mnie w tym lodowatym ścisku, w tej cichej trwodze oczekiwania.

A przecież tak bardzo
chciałem cię ogrzać
w swoich ramionach.

Zamiast
tego
deszcz.

I smutek
melancholii.

Przechodziła w milczeniu ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni.

Przytulona
do powietrza. Drżąca…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-27)



https://truml.com


print