Arsis


Jesteśmy


W aureoli blasku, tego blasku, co rozkwita o świcie. W smudze słońca, co pełznie po ścianie
i drży
w kącikach twoich ust.

Jeszcze nie widzisz światła, co łka, kiedy dotyka twojej wrażliwej skóry.
Jeszcze tkwisz zatopiona
w morzu snu. Jeszcze oddech twój głęboki…

Uśmiecham się do ciebie, zanurzając twarz w rozrzuconych na poduszce czarnych włosach.
Uśmiecham się, całując twoje usta i zamknięte oczy.
Całuję i słucham twojego szeptu.

Coś mówisz przez sen,
który rozprasza się,
gdzieś w miękkich wargach powietrza.

Całuję i śnię,
śniąc
jeszcze
razem z tobą.

I zanurzam się
raz po raz
w blasku twojej skóry

… i znowu, szepcząc — „kochanie”…

Tak oto wodzę palcami
po profilu twojej twarzy, obrysowując kształt twojego ucha.

Ten zapamiętany,
cudowny, jedyny…

Choć jeszcze śpisz, choć jeszcze błąkasz się w odmętach marzeń, już wiesz.

Już wypływasz
w brzask,
co świta, migocze i rośnie…

Tu jest
cudownie.

Chodź.

Chodź
do mnie…

Kochanie.

Przyjdź i wyszeptaj, i otul ramionami, i łkaj.

Załkaj w szczęściu
ukojenia.

Chodź.
Przyjdź.

Nie zwlekaj.

Tak długo przecież na ciebie czekałem.
Przyjdź i pocałuj,
i nie odrywaj już zmyślnych ust…

Otwierasz
oczy,
jeszcze
zlepione
resztkami snu.

Jesteś.

Kochanie…

Wyginasz się w łuk, kiedy całuję twoją szyję.
Tak powoli i czule.

— Wiesz? Czekałem na ciebie.
— Wiem, kochanie — odpowiadasz z westchnieniami rozkoszy i błagań o jeszcze…

Okryci nagością nie potrzebujemy już słów.
Przekraczamy bramy raju, nim jeszcze można. Nim jeszcze czas…

I dzieją się we wnętrzu,
takie dziwne rzeczy,
nim —
spełnia się
— cokolwiek.
.
I jeszcze puls i krew.

Drżymy oboje w pustce lotu, przywierając do siebie na trwałe.

Twoje ramiona i piersi.

Wodzę językiem wokół tych,
jakże wrażliwych różowych otoczek.

Jesteś w raju?

Poczekaj
na mnie,
kochanie…

Pójdźmy razem.
Pobiegnijmy,
przekroczmy bramy błogości.

Przedmioty jarzą się
jakimś czerwonawym blaskiem i wszystko jest, jakby za mgłą…

Skąd ten blask, kiedy słońca już prawie nie ma?

Ale my jesteśmy
i lśnimy wciąż
odbitym światłem

Całując twój brzuch, coś mnie oślepia,
coś się wznosi,
płonąc oparzeliną rwącego potoku.

Gdzieś tam,
głęboko,
rodzi się wilgotny kwiat.

Widzę, jak rozchylasz palcami płatki zroszone kroplami rosy, pomiędzy szeroko rozwartymi
podwojami ud.

Wśród wielokrotnych
powtórzeń
błagasz o jeszcze.

Próbuje zerwać się do lotu ptak,
trzepocząc skrzydłami, jakby w spazmie agonii.

Uwięziony,
opleciony ciasno.
Tkwi i odradza się znowu.

W raju.

Kochanie,
jesteśmy w raju.

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-04-09)

***

https://www.youtube.com/watch?v=ZS9X-mmNHJk



https://truml.com


print