Sztelak Marcin


Kebabożercy


Stojąc przed zamkniętym barem klnę
na czym świat spoczywa. Mową wiązaną,
klasycy zatykają uszy pakułami
do zapychania dziur w kompozycji.

Niefart, a jeszcze wczoraj znalazłem
prawdziwy kamień z napisem kamień,
podrzucił go stwórca albo inny demiurg
o nieokreślonych kompetencjach.

Gardło wysycha na wiór, z deski
na ostatnią drogę, nogi wrastają
w krzywiznę płyt chodnikowych
ułożonych ręką ostatniego brukarza.

Na tej szerokości geograficznej.
Miłośnicy mięsa w cieście mijają mnie
obojętnie, dążąc do swoich świątyń.

Ja nie wznoszę modłów, ściskając
w kieszeni ręce. Dziś nie zamienię
czasu na drobne, tym bardziej
na, tak potrzebne, nektar i ambrozję.

Tymczasem zapach drażni nozdrza,
a apetytu jak na lekarstwo. W końcu
apteka zamknięta na spusty, nie ma
sensu wołać na puszczy.

Świat mi się kurczy do wąskiej drogi
ku domowi. Tam odetchnę, może nawet
pomyślę. Nawet o czymś innym niż zwykle.



https://truml.com


print