Adam Pietras (Barry Kant)


Seria z pepeszy (zima)


I

Świadomość nas upośledza. Nadmierna uwaga to chaszcze. Wżywam się - w smak taniego piwa, w mojego papierosa, chylę czoła przed każdym przechodniem... a to wszystko dzieje się zimą.

Carla magia! Głosy z oddali niczego bardziej nie pragną, jak skompromitować mnie przed samym sobą - mniejsza o Innych... a jednak bywają pomocne, gdy wplatam je pomiędzy konary w podmiejskich zagajnikach.

Biedne plemię pracujące, któremu nikt nie wskazał kosmicznych dróg refleksji... drażni mnie czasem, jak się skarżą na moją beczynność, mają mnie za matoła. Ich piękne czoła wznoszą się nie wtedy, kiedy trzeba...

Postanowiłem zostać malarzem.

II

Wżyć się - żyć - ma odczyn kwasowy, jak płyny żołądkowe. Wżyć się w najbardziej własną, starodawną puszczę - ale zaraz obmyje ją krew krążąca po ciele, nie warto.

Większość czasu spędza się prawdopodobnie w jakiejś blaszanej, ograniczonej klarowności, kiedy docierają kolory, dźwięki, jest jakaś struktura nawykowych zachowań.

Teraźniejszość za każdym razem jest tak dojmująca, że właściwie gdyby nie głosy z oddali, moglibyśmy sądzić, że jedyne, co istnieje, to chwila obecna.

Od czasu do czasu... ona się jakoś zatruwa... przebóstwia..


III


Świat to step i mrugające światełka ja to tancbuda ulica wszystkich czasów.


IV

Świat to dźwięk cyfrowego domofonu w towarzystwie żółto-zielonych, modernistycznych budynków - zimą, po powrocie ze sklepu... i pół-obręcz gołych krzewów na szarzejącym horyzoncie osiedla.


V


Myślenie z egzystencji - jest jak zanużanie łyżeczki do miodu w jakiejś równie lepkiej substancji, z tą różnicą, że pływają w niej świątynie greckie na równi z psimi gównami. Tylko bardzo młody człowiek jest zdolny oczyścić ten surowiec, a to i tak na chwilę i bez sensu.

Tą łyżeczką jest twój umysł i ileż potrzeba siły żeby przeważyć go nieco powyżej powierzchni zasysającej, złocisto-śmierdzącej toni. Nawet nie wiem, co to znaczy. Podoba mi się tylko taki pneumatyczny obraz - nieludzkiej potęgi którą trzeba włożyć w podniesienie tej metafizycznej łyżeczki do miodu, a później strzykać spomiędzy zębów tą genialną śliną, układającą się mroźnego dnia we wzorki na chodniku...

VI

Niektórzy potrzebują sztuki dla obcowania z rzeczywistością. Naczelnie za pośrednictwem tej pierwszej objawia się ta ostatnia. Chyba tylko oni z resztą potrzebują sztuki i w ogóle ją rozumieją. Inni, prawdopodobnie, jak zwierzęta Rilkego - żyją zanużeni w boskim oddechu przez większość czasu. Nie ma sensu pytać, co lepsze, co gorsze, co wznioślejsze. Tak po prostu jest, tak ukształtowała nas natura. Artysta w dzisiejszym świecie jest właściwie osobą niepełnosprawną, która musi napracować się trochę więcej, żeby mieć tyle, co inni - a przez ten wydatek energii nie nadaje się już do robienia niczego pożytecznego. Tej kwestii energetycznej już się z resztą nie rozumie, a kiedyś był od tego mecenat. Po co to komu - chyba i tak nie bardzo było wiadomo, a jednak to robiło wrażenie, mieć na swoim dworze takie dziwactwo natury, stojące przecież w hierarchii dużo wyżej niż karły.



https://truml.com


print