Andrzej Talarek


Wielopole




 
Sklep wielobranżowy z przydrożnym parkingiem,
zwyczajne domy, rozrzucone bez planu po dolinie,
kościół z pamięci, dom kultury
obleczony w kanciaste ciało budynku, jakich wiele.
Ten chciałby mieć duszę
Kantora.
 
W przeistoczonej na tysiąclecie szkole nie ma umarłej klasy.
Odeszła w koszmarnym pochodzie poskręcanych ciał
majowego dnia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku.
Trzydzieści osiem dzieci spalonych żywcem w kinie.
 
Jeśli „życie można wyrazić w sztuce jedynie przez brak życia,
przez odwołanie się do śmierci”, to objazdowe kino było
perfekcyjnym realizatorem tego hasła. Lepszym niż Teatr Cricot.
Tylko dlaczego „Umarła klasa” żyje,
a majowe dzieci odeszły
w niepamięć.
 
Jak synagoga z jej Żydami. Tylko czasami Góry oddają
Dolinie śpiew
kantora,
przejmujący bólem po utracie
światła.
 
Kiedy wracam nocą z Bieszczad, mija mnie orszak
Rodziny, wyprowadzony z teatru Śmierci. Wuj Józef ,
Babka Katarzyna, Matka Helka, Ojciec Marian,
Ciotki: Mańka i Józka, Wujowie Karol, Olek, Stasio - Zesłaniec
I na końcu Rekrut z armią maruderów.
 
Jest też Wdowa po fotografie,
któremu SB nie pozwoliło fotografować pogrzebu
umarłej klasy.
 
I na ten czas zwyczajna wieś przeistacza się
w salę teatru wyobraźni, Domu Kultury Wielkiej,
choć na co dzień nie zaskakuje najprostszymi iwentami.
 
Tylko po co tu komu
moje wiersze?
Już dawno wyszedłem,
nie zostawiając śladów,
z ławki najprostszych szkół,
dźwigając na sobie dusze umarłych kolegów
i zezwłoki kultur, umarłych dla gawiedzi.



https://truml.com


print