Krzysztof Konrad Kurc


Wieczornik-dwumyślenie o niczym


Dzień to tylko oczekiwanie na następny wieczór. Wciąż mam w pamięci chłodne przebudzenie.  Jeszcze w przyjemnym półmroku, pośpieszne stukanie obcasów na klatce schodowej, to ono wyłowiło mnie z ciepłego jeziora. A na powierzchni czekało otwarte okno. Nie pamiętam kiedy je otworzyłem i po co. Powietrze w pokoju było stanowczo zimowe. Wcześniej, głębiej, ktoś mnie dotknął, żałuję że wiem kto.
Dwugarbny spał na podłodze, schował łapy i głowy pod siebie, owinięty ogonem wyglądał jak huba. Analogia nasunęła mi się sama. Którąś gębą pochrapywał, gdyby nie to można by sądzić że umarł od nadmiaru cytrynówki. W pewnym sensie był nieobecny. Niestety krótko. Kiedy usłyszał że stawiam bose stopy na klepce westchnął i poruszył ogonem.
Zapach odsmażanych naleśników z dżemem truskawkowym namolnie przeciska się pomiędzy progiem a drzwiami. Sąsiedzi szykują śniadanie. Czuję jak rusza moja perystaltyka, czas na poranną owsiankę z dodatkiem pieczonego jabłka i jogurtu. Może jeszcze szczypta cynamonu. Wyruszam do kuchni, za mną wlecze się wielogłowy mruczący wyrwane z kontekstu cytaty. Rozpoznaję fragmenty z „Rok 1984”. Ćwiczenie pamięci?
Wielogłowy siedzi przy misce z owsianką, drgają mu nozdrza, ale to nie przeszkadza w mamrotaniu. Daję się ponieść wyobraźni, przymykam oczy i staję się kimś innym. Na chwilę. Po śniadaniu odpoczywany. Ja -  z papierosem w ustach. Wielogłowy - oblizując wąsy z jogurtu. Bywa że chwila jest równoważna wieczności. Wieczność dla mnie jest abstrakcją. Czy ktoś opisał matematycznie wieczność? A może chwilę? Nikt nie wymyślił czasu i nikt nie wie czym on jest. Więc jak można go mierzyć kiedy to nie słońce wstaje i nie księżyc zachodzi? Czy wystarczy coś nazwać by istniało?
Czekamy z wielogłowym na zmrok zmieniając położenie żaluzji w oknach, nie uciekam przed światłem, omijam jasne plamy. Dwugarbny drzemie przy wejściu do mieszkania, liczy ile razy sąsiedzi otwierają i zamykają drzwi. Ile razy przekręcają klucze w zamkach. Wiem to ponieważ głowy przysypiają i budzą się na zmianę, przekazują sobie szeptem wyniki obserwacji.  Zegar w kuchni szybciej obraca wskazówkami niż zegar w pokoju. Może dlatego porę obiadową wyznacza nam uczucie głodu.
Nadchodzi zmrok a później ciepła ciemność, naturalnie miękka, otulająca. Litościwa cicha, czarna piana, kołdra somnabulików. Nikt nie zdąży na piechotą przed uciec przed nią . Sennowłóczęga - ładne słowo. Szeroka brama raju. Mimo wszystko do raju biorą czystych. W łazience dwugarbny siada na misce klozetowej, i kiedy biorę prysznic deklamuje głośno wszystkimi gębami.
 
Ach ! Więc kąpiel
Też dobrze
ale to wszystkiego nie zmyje
Kieliszek ! Więc drugi
Też dobrze
ale to jeszcze nie potop
 
Ale to jeszcze nie wszystko
Też dobrze
Zostało jeszcze  -Ach !
 
Coś zostało ?
Niech będzie
Też dobrze
 
Gwałt !
Też dobrze
Ach !
 
Ból !
Dobrze
Ach ! Może coś jeszcze ?!
 
Mrzonki ! Mrzonki !
Mrzonki !
A może Mrożonki ?
 
Kiedy wracamy do sypialni kolejny raz biorę ze sobą do lóżka „Baltazara”, kolejny raz boję się.
Dwugarbny bełkocze odchodząc na parapet o tym że, do tanga trzeba dwojga.



https://truml.com


print