Belamonte/Bożydar


Belamonte w krainie Zombie (z tomu Listopadowe pasaże)


„Powiem ci jeszcze, roztropny Pauzaniaszu, nie istnieją narodziny
żadnej z rzeczy śmiertelnych ani też żaden koniec niszczącej śmierci.
Istnieje tylko mieszanie i wymiana tego, co zostało zmieszane.“
Empedokles.

„Nic nie wywróci się na nice w światach idealnych.“
Belamonte.

„Bo nawet gdy nic przeraźliwego ich nie straszyło,
przerażeni tupotem bydląt i i syczeniem gadów
zamierali ze strachu,
nie chcąc nawet spojrzeć w powietrze,
którego z żadnej strony nie można uniknąć.“
Księga Mądrości.

Zombie są nowym gatunkiem i ty możesz też się stać nimi
był sen mądry i szalony
zaczął się w domu moich rodziców - 30 lat bycia - zresztą jak wiele..
mieszkali tam „ja“, inni, drużyna, rodzina
Oni szli po murach, ręce w oknach i szparach..
Zombie - nasza przyszłość, my sami,
odpierani, jak gałęzie szturmujące niebo umysłu, jak gorączka, jak radość..
twarze wstrętu i rozkoszy, ja i rodzina, moja ty żony, dwie, przyjaciółki,
pokój studencki przy rondzie Mickiewicza
całą noc mogą tak się zbliżać
budzę się i nadal są, słyszysz głosy, a na oko jest zaćma, ale..
ja pogrążam się w walkę z rozkoszą uporu i rezygnacji mego ja

sceny się zmieniają i teraz sramy i kopulujemy, teraz się gonimy
i splatamy jak żaby, jesteśmy, wychodzimy z pod wody,
Resident Evil + rozbita armia z secesji co pełznie - dolina tłumu Goga z Wieży Babel
i szpary nocy - oczy pantery i węża i trupa i Boga + plus więź
której bronimy przeciw nowemu gatunkowi
opustoszałe i oczyszczone scenerie, lokum dusz i rzeczy, a rzeczy atakują
bo z nich, z przerw między nimi, wypełzają Zombie
dotykają, wciągają, pożerają

ale jest przemiana postaci i nie kończy się podróż ciągłości bez ja
przez śmierci coraz plugawsze
nasza drużyna ma miotacze
potem ktoś mówi - Teraz nastąpił Raj - i modlimy się z tefilin
albo bez, przed ścianą wspinaczkową jakby płaczu i poznajemy się w tej przemianie
ale zjawia się Pan Przypadek i tańczy taniec św. Wita i jesteśmy
wciągani w klęskę Raju, piękne kobiety rozbiegają się, ich ciała idealne
przylegają do śmietników, pełzają, stapiam się z jedną z nich
i czerpiemy rozkosz z siebie, wszyscy biegają, nagle znów biegnę
i głos oznajmia - A teraz będzie Apokalipsa - i jestem już znużony
i nie wiem co od czego ma być Boże oddzielone

Nagle wsadzają nas do słojów z formaliną, łapią najpierw, albo to groby,
a potem w tych słojach leżakujemy i wychodzą z nas anioły, tzn. wstajemy,
rodzimy się jako doskonalsi i dziwna ta znowu śmierć
niezupełna i zupełne zrozumienie słów Empedoklesa
o mieszaniu i nieistnieniu śmierci
I nie wiem czy to koniec walki z Filistynami i Nabuchodonozorami
i Zombie - czy ja to nadal ja

jeszcze spacer wokół bloków, wokół skwerów skwerami
ulic ulicami, zbieranie się po walkach, ocena grup i sytuacji
raczej czystki, porządki sanitarne, relaks, ostatnie wizje lokalne
niedobitków dobijanie, cios łaski

Ten Schow był naprawdę niezły
Próby Apokalipsy, Raju i Nocy Żywych Trupów
zmiany scenerii walk, ale naprawdę nie wierzę, że może się skończyć, lecz
głębokie zapadanie aniołów (strasznych niezmiennych) może kładzie kres
metamorfozom,
jak Durga-Pantokrator, niszcząca, uśmiechnięta i spokojna
właściwie pozostają same rdzenie
tak że można na zawsze zamknąć oczy lub patrzeć
co nie robi różnicy,
choć może zadziałać jakiś mechanizm wskrzeszenia akcji,
choćby żeby się przebudzić, albo to ciągnąć..

https://youtu.be/CB3BIxfzs-Q



https://truml.com


print