Belamonte/Bożydar


Bezdroże ( tomu Bądź policzony)



bieg Wendigo w polu, w bezruch gwiazd, przestrzeń zapyloną
sarnianą chrabąszczową i tą schizofreniczną za szybą tutaj
Panteony Bóstw i Zombie planety Ziemi
ręka, gra puszczona wolno
tonąc szukasz oparcia - ziemi - dla ust nad jej powierzchnią -
szukasz tlenu, nie jesteś amfibią
nie wchłoniesz wszystkich przerażeń wiatru

ale może
między Scyllą i Charybdą w Malstromie w Wulkanie
mieszkałeś
powrót do stanu poprzedniego
pamięć i tęsknota
dążenia nieludzkie w ludzkim sercu
obcy lecz nie chcący zabić a tylko powrócić objąć
bo w spływie Johnsonków-zapałek ulicą do mety kanału
byłeś zapałką i wodą
ku żywiołom biegnąc w żywiołach
stajesz się wolnym wiatrem, zielonością, błękitem

ból to włócznia Pana
a tyś smokiem
z za granicy patrzysz sarnimi oczami
z drogi swego życia swoją biedną głową
pech chciał że jesteś człowiekiem
musisz być albo wilkiem albo owcą
albo spokojem drzew albo żlebem polodowcowym
albo miłosną treścią Pantery na gardle młodzieńca
wisiorkiem w uchu Durgi
albo drogą jedziesz swoją chociaż bywałeś poetą

a to ludzkie życie nie spełnia się, wzywa cię, jeszcze o nim śnisz
tęsknisz do bycia człowiekiem
od kolebki po laskę i laskę i dziecko i łóżko i nocnik i grób
ku swemu Drogobyczowi w gwiazdach
myślę że bardziej jestem swoim obciętym paznokciem niż sobą
może romans z ludzką suczką wprowadziłby mnie na drogę
na której nadano by mi jakiś ludzki kształt
(bohater opowieści "Sargassy zaginionych statków" znajduje Waldumę
dążąc daleko w gwiazdy, zmienia się i dociera do bycia bogiem
przemienia w starszych, archaicznych, potężnych i szalonych indywidualistów
ale na końcu wybiera swój ludzki rój, ludzką kondycję)



https://truml.com


print