nicnowego


rezydent


Pokój był przestronny, ale duszny.Białe ściany dawno przeżyły swoją świetność.Omiatane wszędobylskim kurzem zmieniły kolor
na brunatno-szary, gdzieniegdzie farba łuszczyła się niczym wylinka na grzechotniku straszliwym.Wiszące niegdyś
obrazy zostawiły po sobie jaśniejące prostokąty z dziurami po nieudolnie wbijanych gwoździach i kilka niewielkich rozmazanych na czarno pozbawionych właścicieli pajęczyn, jedyną, która wydawała się zamieszkaną stanowiła sieć w rogu pokoju zespalająca dwie ściany. Była dość spora więc można byłoby założyć, że kosmaty lokator rozbudowuje ją co jakis czas wierząc , że zabłąkana mucha wpadnie niefortunnie w jego lepki ogródek.Tymczasem jednak żadne życie nawet wydające drażniące brzęczenie nie przecinało geęstego, rozgrzanego letnim słońcem powietrza.
Spękania w niektórych miejscach kojarzyły się z dnem wyschniętego jeziora,męczonego miesiącami bezlitosnymi promieniami słońca.
 Im bliżej podłogi tym brud stawał się bardziej skondensowany.Drewniane listwy z fantazyjnym falcem, kiedyś ozdobne teraz mogły pochwalić się jedynie warstwą szarego kożucha.Podłoga z desek z drzewa niewiadomego była wypaczona, w jednym miejscu dziwnie wklęśnięta.Na udającym połysk lakierze widać było głębokie zadrapania z których do góry sterczały spore drzazgi,odsłaniające celulozowy, leciwy rdzeń podłogi.
 Toporne drzwi były zamknięte.Nie przedstawiały żadnej wartości estetycznej.Niechlujnie położona przed laty biała farba
nabrała żółtawego odcienia.Powyżej klamki , odciski jak po dłoni kominiarza, który właśnie zszedł z dachu i zapomniał,że wyczyścił komin. Szpetne zacieki tworzyły na drewnie wzór przypominający wykres encefalogramu.Malarz chyba bardzo się śpieszył, albo nie znosił pędzla i związanych z nim prac.Żadnych zdobień, fantazyjnych frezów . Mosiężna klamka z zamnkiem też były
z rodziny ,,skrajny minimalizm ".
      Jedną ze ścian zajmowało duże, drewniane okno. Składało się na nie sześć kwadratowych szyb i parapet pod którym
grzyb toczył sporą przestrzeń. Smoliste, surrealistyczne zacieki sugerowały, że deszczówka wlewa się przez ukryte szczeliny,
 Opady,pył i zapomnienie sprawiły, że tylko najwyżej położone szkło udostępniało jakiś widok.Poza tym jednym prześwitem nie sposób
yło dostrzec szczegółów świata zewnętrznego,jedynie rozmazane kolory,zdominowane przez zieleń, której żródłem były niewątpliwie rosnące w ogrodzie drzewa.Światło pokonując barierę wiekowego brudu traciło impet, rozproszone tworzyło kilka słabych słupów w których unosiły się drobiny nie wiadomo czym wzniecanego kurzu.
   Jedynym ciekawym elementem w tym paskudnym pomieszczeniu był sufit.Jego biel jaśniała,skrzyła się jak głaskana
promieniami słońca pierzyna świeżego śniegu.Odcinał się od ścian niewidoczną dla oka linią. Pokrywały go dziesiątki doskonale oddanych ludzkich rąk,zastygłych w niekończącym się tańcu gestów.Naturalistyczna płaskorzeźba mogłaby wzbudzić dreszcz na skórze gapiów, jeśli takowi znaleźliby się w tym zapomnianym przez życie pomieszczeniu. Wykonane z niezwykłą pieczołowitością fałdy, ścięgna, mięśnie, krzywizny, sploty, zagłębienia, zmarszczki nadawały dziełu niesamowitości.
Ich właściciele schowani przed wszelkim spojrzeniem trwali w bezruchu,udostępniając światu tylko ułamek swoich ciał.
Wprawny wizjoner posiłkując się wyobraźnią mógłby zobaczyć owych zastygłych w czasie.Ukazałby mu się tłum w różnym wieku i różnej płci. Od niemowląt,poprzez młodzieńców, kończąc na starcach.Tłum, którego niemożliwym byłoby spotkać gdziekolwiek na Ziemi. Znalazłby się zadumany,smutny,radosny,zły,wystraszony, modlący się,kaleki, beztroski,zdenerwowany,zagubiony,zabawny a nawet szalony. Dłonie otwarte i zamknięte z rozprostowanymi i zgiętymi palcami, głaszczące i stężałe w gniewie,delikatne i gruboskórne, niemowlęce, poznające się co dopiero rączęta i kościste przywodzące na myśl zagłodzonego człowieka
 Mówiły o momencie w którym zostały schwytane w petlę czasu lub w którym został rzucony na nie okrutny urok.
   W pokoju nie było żadnych komód, szaf, półek czy podobnych przydających się ludziom schowków. Jedynie na środku, w
centrum stało łóżko.Przypominało jedno z wielu, które można było spotkać na oddziałach psychiatrycznych w minionej epoce.
Prymitywny,metalowy stelaż na który składały się toczone przez rdzę rurki. Dla kontrastu, śnieżnobiała pościel przelewała się przezeń niczym gęsty cumulonimbus.
    Trwał przodem do ściany, nagi w idealnej pozycji siedzącej.Wyprostowane plecy, uniesiona lekko broda, dłonie spoczywały na udach.Piszczele tworzyły ze stopami kąt prosty.Oddychał spokojnie, miarowo, subtelnie.Wpatrzony w przeciwległą ścianę wyglądał jak jeden z marmurowych posągów Michała Anioła.Doskonale wyrzeźbione ciało niczym u ekwilibrysty
sugerowało niezwykłą gibkość i wytrzymałość.Mięśnie choć w stanie spoczynku prężyły swoje włókna,zarysowując się mocą pod
oliwkową karnacją.W rozproszonych fotonach jego skóra mieniła się niczym upstrzona brokatem.Rysy twarzy były kompilacją męskości i chłopięcości.Szatynowe, zmierzwione włosy opadały na czoło, kilkudniowy zarost nadawał hardości i nonszalancji.Gdyby zrobiono konkurs na najseksowniejsze męskie usta z pewnością stanąłby na podium a każda panna i nie panna pragnęłaby choć przez ułamek czasu poczuć ich zniewalającą miękkość na swoich wargach.
 Nadal patrzył w nieokreśloną przestrzeń na ścianie, przez długą chwilę nie działo się nic, tylko światło jakby zmniejszyło swoje i tak już słabe natężenie.Zapewne przesunęło się na horyzoncie.Nagle luźne dotąd palce zaczęły powoli zaciskaćsię w pięści.Westchnął niczym umierający, toczony bólem starzec.Po czym położył się na śnieżnobiałej pościelowej chmurze i zamknął okolone długimi, czarnymi rzęsami oczy.



https://truml.com


print