Pi.


listopadlina


jedyny taki miesiąc w całym kalendarzu, który najchętniej
pominęlibyśmy grobowym milczeniem. miesiąc przeźroczysty
jak łatwopalny wujek ze wsi, którego niechętnie pamiętamy

tylko dlatego, że na którejś stypie wysączył o jeden kanister 
za dużo i wrócił gasić moczem wszystkie cudze znicze. miesiąc
niewidzialny, jak siostrzenica, której znów łyso po upartych

nawrotach. bezczelnej gówniarze tak śpieszno pod wieńce?
zero szacunku dla podstawowych wartości rodzinnych. miesiąc
wyblakły, jak ta szwagierka na którą się nie patrzy. rozmyślnie

i świadomie. byle nie dostrzegać przebarwień, przekrwień
i przepuchnień. tu rany są zaraźliwe i przenoszone drogą
zaciśniętych pięści. chińska kinematografia nam nie wymięknie

jak ten miesiąc, że wstyd wymieniać z imienia. zamknijmy oczy,
to może sobie gdzieś pójdzie, szybciej zniknie. umrze pod śniegiem
i skoślawieje w swojski ciężkostrawny, ale i nieodwołalny koniec

świata. w grudniu połączymy się w oczekiwaniach. przełamiemy 
polistopadową traumę, jak przedwczesną krę. na uczciwe jedenaście
miesięcy ulgi. na w nie w jeden kalendarz dmuchał. na zimne.



https://truml.com


print