Pi.


świadectwo


byłem tam. w krainie księżycowych szos i olśniewających wież
wiary, co szczególnie jest nie na miejscu, gdy przypominam 
sobie, z jaką euforią żegnano tu przenajwszelkie kulty jednostki.

tak. pewnie po to by zastąpić je kultem bylejakości. jakoś to 
przecież będzie - powie ci człowiek, który musi przeżyć w delegacji 
za trzydzieści pięć hrywien dziennie. będzie jadł przez miesiąc

makaron (ponoć aż z chin), ale ugości cię przesłodkimi figami, 
największym szaszłykiem jaki oczy twoje widziały, a na drogę 
powrotną obdarzy lepką księżycówką z wonnego derenia.

byłem tam. w krainie nieszczelnych granic gustu i obcej estetyki, 
cięższej niż grawitacja po ciosie starszego Kliczki. tak, widziałem 
teatr piwa, kopalnię kawy i fontannę plującą czekoladą na biało.

nie ma inaczej. jakoś to będzie - powie ci człowiek, który ledwie 
wiąże plastikowe zderzaki w swoim żiguli i z zazdrością patrzy 
na twoją podżartą przez rdzę francuską pannę megankę.

ta nie grymasi. kluczy między kraterami zastygłego asfaltu, 
pnie się po smołowanych falach wyżej i wyżej. lewituje nad 
pęknięciami. wśród bruzd, baldachimów wypełnionych świętością

i kontrastów rozpierzchających przestrzenie biedy, nie wolniej 
niż pierwszy łyk wszechświata. jest taki kraj, gdzie spotkałem ludzi
życzliwszych niż rodzina. byłem tam - widziałem ich aureole.



https://truml.com


print