Florian Konrad


Flornit


 
 
w czasach rozkwitu rzadko zapinano nas pod szyję
praca była groźną używką
pycha- w dobrym tonie
 
uważaliśmy się za ćwierćcarewiczów (feldszczeniactwo!)
mediatorów w odwiecznym sporze 
pomiędzy kruchtą a piwniczką
(poczekaj aż pękną, okaże się że w niepoświęconym 
winie było więcej veritasu)
 
a potem rozpylono sen, zza niedokończonych 
lasów dała się słyszeć melodia 
(techno? dancehall?)
 
idziemy tak, drapiąc słowa piosenek
(czerwone flaki na Monte Cassino
- chłopaki
przyszłam na świat po to, aby kochać cienie
-laski)
 
weselicho się rozkręca, a my- w rozklekotanych halówkach
brzuchy z głodu- jak bębny pralek
franie wypełnione żwirem
 
bzdurzymy o dziewczynie, co to na rauszu
upadła na podłogę. twarz wrosła w dechy
 
zaraz przyplatał się pop czy pastor, oprawiono
głowę nieszczęśnicy w ramy
i wisi w jakiejś cerkwi, czy zborze
poczerniała od kopcących świec
 
upragniona biesiada- coraz dalej. państwo młodzi 
pewnie doczekali się wnuków
 
oplatamy nowe historie, kaleczą się usta
nie rozdziobią nas pawie, nie rozwloką brony
 
na ikonie
krzywi się przedwcześnie postarzała buzia



https://truml.com


print