Świat Wojowniczki


Nie chcę być już grzeczna!


Dość szybko zorientowałam się, że świat tak już jest urządzony, że każdy człowiek  – świadomie czy nie – czegoś oczekuje. Jednak, w zależności od przypadku, oczekiwania te mogą dotyczyć spraw podstawowych, jak prawa do życia i wyrażania poglądów, mogą też przybierać bardziej wygórowane formy, jak oczekiwania, że po powrocie z pracy obiad będzie zawsze czekał na stole.
Jako dziecko jasno wiedziałam, czego się ode mnie oczekuje. Co prawda nikt nie stawiał przede mną żadnych wymagań dotyczących edukacji, przyszłego zawodu czy ścieżki kariery. Miałam być po prostu grzeczna, nie sprawiać kłopotów i dostosowywać się do wymagań stawianych przez otoczenie – nie tylko przez rodzinę, ale także przez sąsiadki i panie ze sklepu warzywnego, które mogły sobie przecież coś pomyśleć, gdyby zdarzyło się, że popełniłam jakiś, najmniejszy chociaż, błąd.
Jednak, co to tak naprawdę znaczy, uświadomiłam sobie, mając dopiero 24 lata. Usłyszałam wtedy odpowiedź mojej mamy na pytanie, czy jest dumna ze swoich dzieci:

Oczywiście! Syn ma wielki talent muzyczny, młodsza córka jest taka wysportowana, a starsza [to ja] – ona zawsze była najgrzeczniejsza i nie sprawiała żadnych problemów!

Niemal dwadzieścia lat mojej wszechstronnej edukacji, wszelkie starania o najlepsze oceny, wybór jednego z najlepszych liceów w okolicy, a później dostanie się na wymarzoną uczelnię zostało wyparte przez jedno słowo: najgrzeczniejsza. Słowo-nic. Bo co to w ogóle znaczy? Bycie grzecznym nie wynika ani z talentu, ani z pasji. Jest jedynie wynikiem wysiłku włożonego w poprawne przestrzeganie pewnych norm i zasad, w kontrolę siebie i dostosowywania się do oczekiwań stawianych przez innych.
Co ciekawe, w WSJP przy tym haśle występuje kilka znaczeń: grzeczny człowiek oznacza zachowującego się uprzejmie, natomiast grzeczny chłopiec – posłusznie wykonującego polecenia. Zastanawiające jest, że tylko w przypadku dziecka – które człowiekiem też przecież jest – grzeczność oznacza posłuszeństwo, a nie uprzejmość.
Grzeczne Dziecko to takie, które nie przynosi wstydu, jest ciche i spokojne, chętne do pomocy, nie pyskuje i bez słowa wykonuje polecenia. Nie jest istotne, czy Grzeczne Dziecko jest dobre z polskiego czy z matematyki, ważne jest tylko to, że ma dobre oceny i nauczyciele je chwalą, a w dzienniczku nie ma ani jednej negatywnej uwagi. Będąc dobre ze wszystkiego, nie jest tak naprawdę dobre z niczego, bo niczym się nie wyróżnia. Grzeczne Dziecko jest jedną więcej szarą myszką w szeregu innych Grzecznych Dzieci.
Konsekwencje tej ogromnej presji, jaką na Grzecznych Dzieciach wywiera otoczenie, odczuwają najczęściej dziewczynki – w końcu to one powinny być grzeczne z natury, w przeciwieństwie do chłopców, którzy muszą się przecież wyszaleć, jak to chłopaki.

Stereotyp grzecznej, pracowitej i uczynnej dziewczynki wydaje się tak sympatyczny, że nie zastanawiamy się, jak duże koszty psychiczne płacą dziewczynki w wyniku powszechnych wobec nich oczekiwań. Jeśli dziewczynka spełnia te oczekiwania, to spotyka się z aprobatą. Ale tym samym utrwala w sobie przekonanie, że powodem sukcesu nie jest jej inteligencja czy zdolność, tylko pilność.
/Dorota Turska, ”Chraktery”, nr 9, 2007/

Oczekiwania wobec Grzecznego Dziecka potrafią je bardzo skrzywdzić. Przede wszystkim dlatego, że uczą je tego, że tylko będąc grzecznym, może coś osiągnąć, a więc jest to jego jedyny atut w drodze po życiowy sukces. Przytakują więc najpierw mamie, potem pani w szkole, na koniec szefowi w pracy, choć ci, jak wszyscy na Ziemi, też czasem się mylą i popełniają błędy. Grzeczne Dziecko nie może wyrazić swojego zdania, jeśli jest ono inne niż zdanie otoczenia, nie może się zbuntować i postawić na swoim, bo traci wtedy swoją jedyną zaletę – bycie grzecznym. A jeśli oprócz niej nie ma żadnej pasji, żadnego innego talentu ani nic, co by go mogło zdefiniować, przestaje być Kimś. I tu pojawia się problem.
Zbuntowane Grzeczne Dziecko sprzeniewierzyło się temu, co je dotąd najlepiej i najpełniej charakteryzowało. Odczuwa ogromne rozdarcie, bo nagle okazuje się, że nie jest już takie kochane i podziwiane jak dawniej, choć przecież nie zmieniło się nic – oprócz tego, że Grzeczne (dotąd) Dziecko raz postanowiło zrobić coś nie tak, jakby chcieli tego inni. 
Nadal mówi sąsiadkom dzień dobry, nie żuje głośno gumy i pomaga babci nieść siatki z zakupami. Nie ukradło niczego, nikogo nie uderzyło ani nie zwyzywało. Ono tylko powiedziało, że zamiast na zajęcia plastyczne w muzeum, na które zapisała je mamusia (bardzo nudne, ale cóż zrobić, skoro wszyscy chcą mieć w domu małego artystę), wolałoby pokopać na podwórku w piłkę (nie,  akurat piłkarza nikt w tej rodzinie nie chce).
Są wokół nas całe pokolenia Grzecznych Dzieci, zbyt grzecznych, żeby robić w życiu to, na co by miały ochotę, nieszczęśliwych – bo ciągle powstrzymujących się w wyrażaniu własnej opinii, lecz zbyt słabych, by zawalczyć o zmianę. Ich największa tragedia tkwi w tym, że będąc Grzecznymi Dziećmi, były zbyt zajęte wypełnianiem czyichś poleceń, by samodzielnie zastanowić się nad tym, co lubią, a czego nie, co im sprawia przyjemność, w czym są dobre. Nauczone nie myśleć za wiele, czekają aż kolejna osoba (koleżanka z pracy, szef, żona) zapełni w ich życiu miejsce tego, kto stawia granice, wyznacza normy i egzekwuje ich przestrzeganie. Grzeczne Dzieci zostają Pilnymi (lecz nie wybitnymi) Studentami, Przykładnymi Żonami, Posłusznymi Podwładnymi, nie zostaną jednak nigdy sobą.



https://truml.com


print