supełek.z.mgnień
Zatopole
Kiedyś tego nieba nic nie przecinało, tylko dom
powiększony przez łzy. I gdyby się wtedy odezwać, 
nic nie byłoby bardziej czarne niż koty na piecu, cień
tamtej żywej twarzy. (Pragnienie kształtu, niczym
rozdeptane skorupy winniczków). 
Nie patrzyłabym z całych sił, jak cielaki, zarzynane raz 
do roku. Barwiły piasek — surrealniała od niego łąka, 
na brzegach rękawów jawiły się nieznane obrazy. 
W plecionce dla królików światło, niby kłębowisko 
żółtych liści. Czasem ktoś podchodził, wyciągał ręce, 
które jeszcze coś o mnie pamiętały. 
________________________________
z cyklu: schizofreniczny patchwork 
https://truml.com