Kasiaballou vel Taki Tytoń


samoprzylepnie


wysypiałam twój t-shirt. był ze mną 
za dnia karmiliśmy łabędzie. kochają tak 
że kiedy drugie pochłonie styks popełniają 
samotność. w sklepie 
 
z bielizną łaskotał kark a podskubywanie 
przypominało niesforne palce właściciela. przytulał się 
do piersi kiedy puszka ulicznego grajka zadźwięczała 
rozmienianym sumieniem. zaczęło smagać. biegliśmy 
 
pod nabrzmiałymi chmurami 
a on ujawniał przechodniom krągłości 
których nawet ty nie jesteś w stanie ukryć 
w dłoniach. po kąpieli 
 
wybierał balsam i padło żądanie 
obecności na poduszce. szwy drażniły zaułki 
którymi pozwalasz sobie przejazdem 
pobłądzić. parowanie zapachniało 
 
brzoskwinią a rozcieranie aż po 
gęsią skórkę śnieniem o mocowaniu 
na krawędzi zmysłów. podtrzymywałeś 
przybijając do śliskiej ściany. sięgam otarć 
które nie pozwalają na słowo 
więcej. 



https://truml.com


print