wiosna


świtem


podniosłam rzęs czarną zaspaną firanę
wymknęłam się cicho o świcie
nad ranem w zakamarkach lasu
jeszcze wszystko spało 
tak na ludzkie oko szaro - buro - biało

brodziłam ostrożnie pośród drzew dąbrowy
kiedy on tymczasem tuż sponad mej głowy
schodził dość pośpiesznie pośród mgliste łąki
zaczął prężyć zginać i prostować członki
strząsał rosę z nici ofiarnie pracował

roztaczał koronki w mglistym zagajniku
wśród kapiących z sosen wodnych koralików
misternie wyplatał sieć jedwabnym włosem
od buków pni czarnych do granicznych sosen
patrzyłam nań długo w przyczajeniu drzewa

przeciągał przewlekał wiatr mu przy tym śpiewał
rozczesując brzozom wilgne cienkie włosy
w górze brzmiały pieśni jakby na dwa głosy
wszystko było w tonie elegijnych pieśni
gdy wiatr wskrzeszał drzewa ze śmiertelnych pleśni

zajaśniało naraz blask oświecił drzewa
aż wiatr znieruchomiał przycichł ciszej śpiewał
głuche jeszcze dęby od zgiełku hałasu
jęły lekko szeptać nową nutę lasu
czekając na świergot promień zszedł z ukosa

rozwarł oczy kwiatom nocy utarł nosa
przeszył złotym ściegiem cały błękit nieba
ożywił polanę i potok i drzewa
a pająk tkał cicho wśród mgły białej bieli
a było to pewnej lipcowej niedzieli



https://truml.com


print