Pi.


ten buk


zawsze mówiłem, trzeba mieć jaja, by móc bez grymasu przełknąć
to co się przelewa. osuszyć jamy, bagna i jeszcze jeden toast.
za mnie, za ciebie, za kogokolwiek, kto się najbliżej nawinie

pod rękę. potem już tradycyjnie - dobrze znane przysięganie,
że to do usranej śmierci. powtórz, że na dobre, że na złe i że na
pomiędzy, o którym się dotąd nie pamiętało. te małe pudełeczka

- do nich pakujesz wszystko co najprzyjemniejsze. takie czekoladki.
nie rusz, to na czarną godzinę - obiecywałem, że ona nie nadejdzie.
kłamstwa mi w życiu wychodzą najprościej. te pamiętne kartoniki

powyciągane z kątów, pawlaczy, piwnic i lęków. nie nadążam
z przeprowadzkami. pudruję efekt i liczę każdy darowany zmierzch,
który nie przyniósł apokalipsy przy czterdziestu w osowiałym cieniu.

niech przyjdzie dzień, który warto przewiązać czerwoną wstążeczką
i zawsze mieć w pogotowiu. niech inni na nowo drukują kalendarze.
ja oddam ci się w imię odzyskane, niczym odmłodzony buk.



https://truml.com


print