Pi.


detoks


cierpię za miliony. znaków, sensów i całorocznych pytań,
gdy nie mogę sobie wśród rozsypanych klastrów 
znaleźć miejsca, które nie jest przesiąknięte tobą.

przeklętym wynalazkiem bywa ta dziwka - pamięć,
podsuwając niby przypadkiem toksyczne wspomnienia,
że to tu, że to wtedy, że to ty i że ja. enter.

alarm wyje jak suka, jest więc ze mną źle, źlej i najźlej.
królestwo i każdego konia za magiczny pstryczek 
by zresetować się do absolutnego "nic, nikt i nigdy".

wymusić na zimno rytualne samosformatowanie,
żeby wszystkim żyło się na psychiczne zdrowiej,
żeby wszystko co w barwach nałogowego łaknienia,

raczej zostało poprawnie pozapominane jak twoje ciało,
niż podchodziło do granic gardła wymiotną plwociną.
czy oto chcę się pozbyć tegoż wirusa o twoim imieniu?

nagle zbyt trzeźwy palec buja się od "te" do "en":
system nie został przecież prawidłowo domknięty,
gdy żerują wciąż niedokładnie poodcinane infekcje.

ta świadomość boli jak fantom. samobójczo odrzuca 
pierwszy drugi i ostatni kaftan obiecanego bezpieczeństwa.
odtruj się albo giń. innych krzywd już nie będzie.



https://truml.com


print