Kasiaballou vel Taki Tytoń


Uwierzysz nie uwierzysz - przeczytać nie zaszkodzi


*Oparte na faktach. Na potrzeby tekstu zmieniono imiona bohaterów i zastosowano parabolę dla miejsca i czasu.
 
 
 
I
 
Deszczowa, wietrzna sobota. Siedzimy w saloniku, strasznie znudzone. Poza alkoholem i oglądaniem obcojęzycznego bloku telewizjyjnego, tego wieczoru nie kreślą się żadne ciekawsze perspektywy. Przy dzisiejszej aurze nawet nie chce się skoczyć w miasto. Anna zaczyna nawiązywać do historii miejsca i koszmarnych wydarzeń sprzed dziesiątek lat. Znowu opowiada o mrocznej przeszłości. Doskonale znamy przekazy, ale siłą rzeczy, albo tylko przez grzeczność, udajemy, że słuchamy, ponieważ koleżanka próbuje je powiązać ze swoim podłym samopoczuciem. Twierdzi, że odkąd tu przyjechała, wyczuwa złą aurę i nieopisany dyskomfort. Jakby coś unosiło się w powietrzu, coś ponurego i nieprzyjaznego, coś co odbiera jej witalne siły. Niewidzialny, energetyczny wampir. I nieważne, jaka jest pogoda, nawet w słoneczne dni czuje fizyczne i psychiczne wyczerpanie. Źle sypia, a kiedy udaje jej się drzemka, śni koszmary. Pyta, czy któraś z nas odczuwa podobnie. Patrzymy po sobie, z jednej strony nieco skonfundowane, z drugiej, chyba niejedna z nas jest teraz zaskoczona. Ja jestem, bo moje samopoczucie wygląda podobnie. Ale nie chce mi się o tym rozmawiać. Od dłuższego czasu niewiele mi się chce. Patrząc po dziewczynach, mogę zaryzykować stwierdzenie, że czują podobnie i doskonale wiedzą, o czym rozprawia Anka, ale wszystkie jakoś milczymy. Co za beznadziejna sytuacja.
 
 
 
II
 
-  Macie wariackie pomysły! Dziewczyny, które już zjechały do domu, też się głupio zabawiały i jedna, zupełnie niewinna, omal nie przepłaciła tego życiem. - Ola z dezaprobatą pokręciła głową. - Nie wchodzę w jakieś gówniane czary-mary. Chora dziecinada, a jednak niebezpieczna. - dodała i zaczęła ogarniać stolik, zbierając swoje szkło.
- Jeśli to tylko durnowate czary-mary, skąd ten strach? Wiem, do czego pijesz, ale ta dziewczyna mogła mieć, powiedzmy: atak astmy. No zastanów się, ogarnij, bo oczy masz, jak moja filiżanka. - Arlena zachichotała.
- O jakiej dziewczynie mówicie? I co się jej stało? - zaczęłam dopytywać.
- Kiedy talerzyk zawirował, po prostu zwiały z salonu. Po chwili, już na korytarzu, usłyszały rumor w sąsiednim pokoju. Weszły tam i zobaczyły, że ich śpiąca koleżanka, teraz miota się po łożku, trzymając za gardło. Wywróciła szafkę i spadła nocna lampka. Na pierwszy rzut oka wyglądało, jakby sama się podduszała. Z trudem rozluźniły uścisk. Kiedy wreszcie chwyciła powietrze i mogła mówić, twierdziła, że ktoś ją dusił, a ona próbowała tylko uwolnić się z jakiegoś imadła. Jedna z kulawych spirytystek wtrąciła, że przecież uciekły, nie odwołołując ducha i pewnie dlatego tak drastycznie zamanifestował swoją obecność. - Arlenie, relacjonującej to zdarzenie nie schodził z ust ironiczny uśmieszek, dlatego nie bardzo wiedziałam, jak potraktować jej słowa.
- Naoglądały się "Opowieści z Krypty", albo innych "Nie do wiary". - pani Renata, najstarsza z nas, palcem naszkicowała na swoim czole wymowne koło.
- I co? Odwołały tego cholerę? -  dopytywałam Arlenę, zatrzymując w drzwiach o wiele wiarygodniejszą Olkę.
-  Dokładnie nie wiadomo, ale chyba nie miały odwagi. Nie chciały wracać do tej przeklętej planszy. Kończył im się kontrakt, w niedługim czasie wszystkie wróciły do Polski.- dorzuciła Olka.
- Czyli lipa. Nic takiego. Historyjka podkolorowana przez czas. - skwitowałam, szczerze poirytowana jałowością sytuacji.
- Nie wiesz, o czym mówisz, Iga. - Olka wróciła na sofę i uraczyła nas relacją z kilku innych, dziwnych zdarzeń, które podobno wydarzyły się w hotelu, ale że mnie zupełnie nie przekonała, więc daruję je i sobie i wam. W każdy razie, zdaniem Olki, zakładowy kompleks jest nawiedzony, przeklęty, a my pracujemy i mieszkamy w miejscu dawnej kaźni, co się akurat pokrywa z faktami historycznymi.
- W takim razie same się przekonajmy. Zróbmy to. Z pewnością nic się nie wydarzy, ale może Olka odzyska normalny wzrok, a Anka się w końcu uśmiechnie - podłapała Rena, rozpłomieniona, nie tyle tematem, co ilością wchłoniętych promili.
- W głębokim dzieciństwie, z braciakiem robiliśmy takie fiku-miku ze skorupą, ale za cholerę nie pamiętam szczegółów. Wie któraś, jak się do tego zabrać? - zapytałam, szczerze rozbawiona. Uznałam z beztroską, że nuda w babińcu posiada uwsteczniającą moc, a alkohol jednak odmóżdża. A że od kołyski mam słabość do bajek, od zawsze uwielbiałam horrory i nie jestem abstynentką, więc nawet mi ten infantylny pomysł szybko podpasował.
- Doskonale znam technikę. Nie pytajcie skąd, zapytajcie lepiej, czy zdajecie sobie sprawę, z czym chcecie igrać? Wierzę w każde słowo Olki. To nie jest niewinna zabawa. - słowa Anny sprawiły, że całą uwagę skupiłyśmy na niej - tym razem nie przez grzeczność i nie z powodu alkoholu, bo z całej ferajny tylko Rena nadużywała. I możecie mi wierzyć, że w tym momencie Anka wcale się nie uśmiechała. Atmosferę przeszył nagły, wręcz podniecający, nieco mrowiący skórę, niesamowity magnetyzm chwili, który nas całkowicie pochłonął.
 
III
 
"Żal życia..." - takie słowa, za pośrednictwem planszy i spodka odczytała dla mnie Anka. Niestety, nie pamiętam zbyt dokładnie, jakie przekazy otrzymały moje koleżanki. Kojarzę tylko rozmowę po seansie. Anka wspominała coś o wypadku, w jakim uczestniczyła i o wewnętrznym przekonaniu, że kiedyś zginie tragiczną śmiercią. Pani Renata mówiła, że martwi się o córkę i matkę, Arlena ogólnie, o przyszłości, refleksji Olki i Reny zupełnie nie pamiętam.
 
 
Przenieśmy się w czasie, w przedział: od kilku do kilkunastu miesięcy po sobocie z duchami, że się poważę na drobny kolokwializm.
 
Jestem z bratem na dworcu kolejowym mojego rodzinnego miasta. Kupujemy lody i z dwiema podróżnymi torbami idziemy na peron. Znam rozkład na pamięć, jeżdżę regularnie, o tej samej porze. Brat żegna się w chwili, kiedy spikier zapowiada moje połączenie. Pociąg staje w peronie, a mnie nagle spowija umysłowa mgła. Nie wiem, gdzie jestem, nie jestem pewna, czy to ten pociąg. Doświadczam totalnej dezorientacji. Stoję, liżę tego cholernego loda i gapię się na otwarte drzwi. Nie wiem, co mam zrobić. Nagle powraca racjonalne myślenie. Chwytam za torby, ale tak, żeby utrzymać i łakocie w waflu. Są dla mnie wyjątkowo ważne, chociaż nie rozumiem, dlaczego. Lżejszą torbę przewieszam przez ramię i tak objuczona staram się sięgnąć do drzwi, ale pociąg właśnie rusza. Dostrzegam wyciągniętą rękę jakiegoś pasażera. Chwytam się jej, ale nie jestem już idealnie na wysokości drzwi, które przed zamknięciem blokuje ten mężczyzna. I wtedy decyduję się na skok.
Świadomość odzyskuję na peronie. Jakiś człowiek trzyma mnie niemal na rancie peronu. Pociąg stoi, drzwi są szeroko otwarte, a nade mną morze głów. Podrywam się, wyrywam z objęć wybawcy, dopadam do drzwi i ze słowami na ustach: no to skaczę!, ląduję na pomoście stojącej jednostki. Znów tracę przytomność.
 
Kiedy się ocknęłam, poczułam pod językiem Valium, byłam w objęciach obcej kobiety, obok stał konduktor. Z ich relacji dowiedziałam się, że skacząc, odbiłam się od pociągu, ale upadłam na bagaż. Ten zamortyzował upadek i odbił mnie z kolei na peron. Obie torby znalazły się pod pociągiem, a mnie chwycił na brzegu peronu jakiś dobry człowiek i przytrzymał, żebym się spowrotem nie stoczyła. Hamulce prawdopodobnie zerwał pasażer, który ciągnął mnie za rękę, po czym uciekł z pociągu, resztę znacie. I ciekawostka. Ktoś sięgnął po moje bagaże, które wylądowały pod wagonem. Torby były nietknięte, a szkło, które m.in. w nich miałam, nawet nie pękło. Jedyna strata, to zdarty but, który oddano mi z torbami. Nie wiem, dlaczego kolej nie pociągnęła mnie do odpowiedzialności. Opóźniony pociąg po prostu ruszył, a ja w nim. Nikt z pasażerów o nic nie zapytał, nikt już do mnie nie zagadnął i tylko konduktor nachylił się i wyszeptał: nie żal życia..?
 
 
W niedługim czasie do mieszkanek hotelu dotarła wiadomość o tragicznym w skutkach wypadku samochodowym. Poszkodowani wracali z Polski do pracy:
 
Anna - zginęła na miejscu.
Rena - nie odniosła żadnych poważnych obrażeń, ale w wypadku straciła męża.
Ola - mówiono, że może zostać kaleką do końca życia.
 
Losy dwóch pozostałych koleżanek potoczyły się w dość dziwny sposób:
 
Arlena - kochana i zakochana, była w wieloletnim związku z obcokrajowcem, planowała emigrację. Chłopak porzucił ją, bez słowa, praktycznie w jednej chwili, chociaż spodziewała się dziecka. W tym samym czasie cudem uniknęła zamachu szaleńca, który zaatakował ją pojemnikiem z kwasem.
Pani Renata - stateczna, szanowana pięćdziesięciolatka, o nieposzlakowanej opinii. Podzieliła się z nami smutną informacją o nagłej i bardzo ciężkiej chorobie matki, która niebawem zmarła. W międzyczasie, pod usilną namową koleżanek, po raz pierwszy wybrała się z nimi do nocnego klubu. Podobno zachowywała się tak, jakby coś odebrało jej rozum. Wróciła w opłakanym stanie (szczegóły pominę). Po obyczajowym skandalu natychmiast powróciła do kraju.
Te wydarzenia pokrywały się w czasie z jeszcze jednym, tragicznym zrządzeniem. Nasza koleżanka, która zamieszkiwała w pokoju, sąsiadującym z salonem, gdzie doszło do seansu, wyjechała na urlop. Miała spędzić czas z narzeczonym, Włochem, niestety, zaginęła bez wieści.
 
IV

Opisaną historię można potraktować, jako ciąg koszmarnych zbiegów okoliczności. Z pewnością czytelnik znajdzie niejedno, całkiem logiczne wytłumaczenie nieszczęśliwych zrządzeń losu. W tamtym czasie i ja trzymałam się tylko zdroworozsądkowych teorii. Po kilku miesiącach podjęłam jednak decyzję o powrocie do Polski. Stało się tak za sprawą paru innych incydentów, dla których do dziś nie potrafię znaleźć racjonalnego wytłumaczenia. Może kiedyś odważę się zmierzyć z tematem.



https://truml.com


print