Marek Tykwa


Jak Jim Morrison


Przy trzepaku stali ci co zawsze. Co do jednego. Dwóch podobnych do siebie hipisów i jeden trochę inny o kulach. Postanowili się zapić jak co dzień o tej porze, tylko z różnym skutkiem. Każdy kto chciał mógł się dosiąść, wstęp wolny. Alpaga albo dwie na dobry początek nigdy nie zaszkodzą. Na sępa nie da rady. Nosem wyczują z daleka. To nie koncert dj tiesto, że jest piwo w cenie biletu. Tu się liczy każdy grosz. Jednym z ważniejszych warunków stowarzyszenia jest to by nowo przybyły okolicokrążca, albo jakiś inny okazjonalny odpowiednik nie narzucał im swojego rozumienia świata. Chronią tego jak kodeksu honorowego. Pragną pozytywnych historii, a to że słuchają czasem przez radio doorsów nie oznacza jeszcze, że postanowili umrzeć w wannie jak Jim Morrison. Wolą tradycyjne rozwiązania. Im nigdy w życiu praca nie przeszkodziła w piciu, więc jakiekolwiek propozycje zmian nie są w tym gronie mile widziane. Tego się trzymają dzień w dzień, a raczej trzepaka gdy w południe sił już brakuje na utrzymanie pionu. Nie rozmawiają o modzie, bo to ich nie interesuje. O zakupach także, ani o samochodach, bo po degustacji za kółko się nie wsiada. Prowadzą raczej męskie rozmowy o dobrej zabawie z przed lat, o pięknych kobietach które odeszły, o tym co minęło lub przeciekło przez palce, i o drobnych realnych przyjemnościach, bo zdają sobie sprawę, że przed nimi to już niewiele. Ale dzisiejszy dzień zapowiada się inaczej. Dwóch hipisów przyszło obstrzyżonych krótko przy skórze, w ładnych i czystych ubraniach, a ten o kulach przyszedł bez kul szybkim krokiem. Dziwne, nie? A zaczęło się to wczoraj wczesnym rankiem, gdy podjechał do nich jakiś nie stąd z małym wózeczkiem coś tam oferując. Wręczył każdemu po małym flakoniku czegoś o zabarwieniu mętnym w kolorze moczu. Oni to wypili z tego co pamiętam jednym duszkiem, później pogadali jak zwykle, trochę pomachali włosami w rytm muzy i rozeszli się dosyć wcześnie jak na nich. A dzisiaj proszę jaka odmiana. Pewnie z butelki wyleciał odmieniacz życia alladyn i poprosili go o jakąś odmianę. A on przywalił im z grubej rury i ich uzdrowił. Pewnie chcieli czegoś innego, a tak teraz tacy uzdrowieni będą musieli pójść do pracy jak ci wszyscy, którzy się uważali za świętoszków. Nie byli z tego powodu zachwyceni i żeby nie złapać jakiegoś doła postanowili usiąść jak dawniej, przemyśleć sprawę przy piwku i jak przystało na prawdziwych psychodelistów jeszcze raz tak na spokojnie zniszczyć sobie życie.



https://truml.com


print